Lakoniczny charakter „Indiculusu…” nie stanął na przeszkodzie, kiedy spróbowaliśmy wysnuć z niego całościową wizję światopoglądu religijnego panującego wczesnośredniowiecznej Saksonii. Nie jest to obraz szczegółowy, bardziej wyjęta spoza czasu stopklatka, pozwalająca nam uchwycić wąski wycinek rzeczywistości. Tacy byli rodzimowiercy germańscy w oczach swoich przeciwników na łonie Kościoła. Tak opisał ich na kanwie zbioru praw nieznany z imienia intelektualista, frankijski kolonista lub zasymilowany tubylec. Tę skromną listę zagadnień umieścił w indeksie, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia, że po całej księdze ostanie się tylko ta mało istotna strona o technicznym charakterze…
Indiculus superstitionum et paganiarum
Niepozornym, często pomijanym źródłem dla religijności dawnych Germanów jest „Indiculus superstitionum et paganiarum” [łac. Indeks przesądów i pogaństwa]. Jak wskazuje nazwa, mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju spisu treści… do dłuższego dzieła, które się nie zachowało. Był nim zbiór aktów administracyjnych skierowanych przeciwko poganom podczas okupacji Saksonii, zabraniający każdej z osobna praktyki o jakiej wiedział bądź pomyślał ustawodawca. Do dzisiejszych czasów dotrwała wyłącznie okładka i egzemplarz indeksu, przepisany ok. 800 r. Wiele z opisanych zwyczajów może budzić zainteresowanie, nawet u Czytelników nieuczestniczących w praktyce religijnej rodzimowierców germańskich. Tak przedstawione, stanowią one dość spójny szkic horyzontów duchowych w późnopogańskiej Saksonii, trwającej mimo ucisku.
Przeżytki starogermańskie w kulturze rycerskiej, cz. 2
Europejskie rycerstwo wywodzi się w dużej mierze spośród drużynników germańskich, niższej niż arystokracja książęca i możnowładztwo, wyższej od szeregowych żołnierzy. Okoliczności społeczno-polityczne oraz pewien szczególny sentyment do pogańskiego systemu wartości, uczyniły z nich awangardę nowego ruchu kulturalnego. Powstała wtedy kultura rycerska nabrała charakteru negocjacyjnego, miejscami kontestacyjnego wobec Kościoła. Polem sporu była piramida wartości, stosunek do kobiet, oraz wyznawane świętości. Wszystkie trzy były nośnikiem treści religijnych, odziedziczonych ze sfery kultowej bogini Frijji.
Przeżytki starogermańskie w kulturze rycerskiej
Rycerze i ich rola w średniowiecznej Europie to temat niebagatelny, a zarazem (być może właśnie dlatego?) jeden z najgorzej omawianych w procesie kształcenia. Propagowana w podręcznikach szkolnych wizja wieków średnich będących pod panowaniem wszechwładnego Kościoła, nie zostawia miejsca na omówienie trwającego wtedy rozkwitu kultury alternatywnej. Jej najbardziej wpływowymi orędownikami byli przedstawiciele warstwy rycerskiej. […] Zarysów tejże nie muszę chyba Czytelnikom przedstawiać. Turnieje, ślubowania, giermkowie i pazie, damy serca, herby i zawołana rodowe, hołdy lenne – kultura rycerska płynie w naszych żyłach, od „Bogurodzicy” po „Grę o Tron”.
Przeżytki starogermańskie wśród Słowian Nadbałtyckich, cz. 3
Słowianie Nadbałtyccy żyli w strefie wielowiekowych wpływów germańskich, które stały się wyraźnie zauważalne w epoce wikingów. Wtedy, wraz ze skandynawskim osadnictwem oraz wytężoną akcją misyjną, doszło do serii (moim zdaniem panicznych) reform kapłańskich. Elity oparły je na wzorcach reformującej się wtedy religijności Skandynawów, co możemy poznać po naleciałości w teonimach [m.in. zakończenia -nut, -vit, -gast], technicznych aspektach składania ofiar z ludzi, a także samemu powstawaniu zadaszonych świątyń. Podobnie jak w innych obszarach proto-kolonizacji skandynawskiej, także tutaj rozpowszechniła się tendencja do formowania triad boskich na czele panteonu. Wydaje się, że najpopularniejszym wyborem dla wszystkich zainteresowanych kultur, był zespół: Gromowładny, Bóg Mędrzec i Bóstwo Płodności (płeć bywała różna). Awangardowymi reformatorami byli kapłani w Radogoszczy, oddający cześć bogu Świętowitowi-Radegastowi.
Przeżytki starogermańskie wśród Słowian Nadbałtyckich, cz. 2
Gdyby zapytać laika, jacy byli bogowie dawnych Słowian, niechybnie odpowiedziałby: krwiożerczy i wielogłowi. Nie pomyliłby się dużo, jeśli miałby tu na myśli Słowian Nadbałtyckich. Na Trygława i Światowida przyjdzie jeszcze pora, ale najpierw wylejmy trochę wirtualnego atramentu, by zmieszał się z krwią zarzynanych jeńców. Ofiary z ludzi były na Słowiańszczyźnie niepopularne, wyjąwszy zakładzinowe (m.in. chowanie zmarłych dzieci pod progiem domu, żeby zamieniły się w duchy przyjazne gospodarstwu). Wydaje się, że praktykę tę porzucili jeszcze w czasach prasłowiańskich, razem z kanibalizmem. Straszliwy zwyczaj wrócił całe setki lat później, konkretniej w X w. n.e., ale jedynie w dwóch miejscach: wśród Słowian pomorsko-połabskich i na Rusi. Czytając teksty z epoki, można odnieść wrażenie, że zwłaszcza w zachodniej części, ludzka krew nieustannie płynęła ze stołów ofiarnych do Świata Podziemnego. Czy ów postęp również był zasługą Germanów?
Przeżytki starogermańskie wśród Słowian Nadbałtyckich, cz. 1
Ludy słowiańskie powstawały i dojrzewały w sąsiedztwie swoich germańskich krewnych, którzy, bardziej zaawansowani społecznie, byli dla nich czymś w rodzaju starszego rodzeństwa. Zawsze o stopień wyżej w mozolnym procesie budowania cywilizacji, stanowili dla naszych dalekich praprzodków wzór do naśladowania, obiekt zazdrości, a często jedyny pozytywny punkt odniesienia w gąszczu innych, znacznie dzikszych plemion. […] Strefą najznaczniejszego przenikania się ludów, był zachodni kraniec Słowiańszczyzny. Obecne, a do niedawna sporne, pogranicze polsko-niemieckie było niegdyś domem pasjonujących ludów – Słowian Połabskich i Pomorskich, po których ocalały do dzisiaj tylko maleńkie mniejszości (odpowiednio Serbołużyczanie oraz Kaszubi).
Jak było w Wietnamie?
Bogowie mi na świadków, że nie jestem typem podróżnika. Z głębokim przekonaniem wolę komfort i bezpieczeństwo małej ojczyzny, stawiając je ponad wszelkie atrakcje, którymi kusi szeroki świat. Mimo to ulegam, kiedy okoliczności pozwolą, presji ze strony mojej drugiej połówki i daję się porwać potędze jej pociągu do podróżowania. Tej zimy wywędrowaliśmy dalej, niż kiedykolwiek przedtem, trafiając do Azji Południowo-Wschodniej, a konkretniej do Wietnamu. Podczas półmiesięcznej wędrówki, zwiedziliśmy całość tego podłużnego państwa. Od zimnych wód zatoki Ha Long na północy, przez tropikalne bagna w delcie Mekongu, rywalizujące ośrodki władzy w Hanoi i Sajgonie, aż do upalnie suchej dżungli na turystycznej wyspie Phu Quoc. Zwiedziliśmy miasta i wsie, oraz kawał ziemi kompletnie poza cywilizacją. I nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował przekuć tego w projekt badawczy.
Synkretyzm chrześcijańsko-pogański w „Heliandzie” cz. 2
Przybito go własną włócznią do Drzewa Światów, wyobrażanego jako jesion rosnący na szczycie niebiańskiej góry. Trwał tam dziewięć dni i dziewięć nocy, samotny, poszcząc, cierpiąc w agonii między życiem a śmiercią. Wreszcie znalazł się na krawędzi umierania, skąd uzyskał dostęp do wiedzy okupionej przedtem krwią – pochwycił alfabet (runiczny). Następnie zsunął się z drzewa, aby oddać to narzędzie ludzkości. Doświadczenie to uczyniło go mądrzejszym, otworzyło przed nim nowe drogi w znajomości magii.
Chociaż zakończenie jest inne, to z łatwością można wyszczególnić część wspólną pomiędzy mitem o Zmartwychwstaniu i ofiarą Wodana.
Synkretyzm chrześcijańsko-pogański w „Heliandzie” cz. 1
„Heliand” bywa nazywany przez popularyzatorów „Ewangelią wg. Jezusa Wikinga”. To określenie sporo nad wyrost, ponieważ dzieło powstało w języku starosaskim, jednym z dalekich przodków dzisiejszego Niemieckiego (zaś wikingowie byli bandytami z kultur północnogermańskich). Trudno też nazwać go ewangelią, ponieważ nie napisał go żaden ewangelista, tj. domniemany świadek życia Jezusa. Powstał jako wysiłek zbiorowy przynajmniej 3-4 osób: saskiego niepiśmiennego pieśniarza, również niepiśmiennej kobiety saskiej (być może zakonnicy), spisującego ich twórczość mnicha i uczonego odpowiedzialnego za patronat naukowy. Jak widać, nikt z nich nie był nawet łupieżcą śródlądowym, a co dopiero wikingiem działającym na wodzie. Mimo to powołałem się na tytuł niniejszego podrozdziału, ponieważ dość trafnie oddaje charakter utworu.