Longobardzkie sanktuarium św. Michała Archanioła, góra Gargano w Apulii. VII w. n. e.
Słowo wstępne
Włosi często spoglądają na współczesność przez pryzmat swej monumentalnej historii. Odwoływanie się do dziedzictwa starożytnego Rzymu jest w ich przypadku oczywiste, jednak przez włoskie ziemię przetoczyły się także inne społeczności, odciskając swe piętno. Italia przyjęła na swoje łono nie tylko Italików i Hellenów, ale też wczesną migrację celtycką, czy niewolników z basenu morza śródziemnego, którzy przynieśli z sobą chrześcijaństwo. Południe bywało podbijane przez bizantyjczyków, muzułmanów i Normanów. Wszystkie te elementy złożyły się na mozaikę włoskiej tożsamości, chętnie przywoływane na różnych poziomach świadomości narodowej. Słabiej eksponowany jest komponent germański, który miał jednak ważne miejsce w społecznej genealogii półwyspu apenińskiego.
Początkowo barbarzyńców z północy sprowadzano do kraju jako żołnierzy, później całe plemiona nachodziły tam dobrowolnie, podczas wielkiej wędrówki ludów. Masowy charakter germańska migracja przybiera w IV wieku naszej ery, podczas upadku Imperium Romanum. Na terenie dzisiejszych Włoch możemy wyróżnić trzy duże fale osiedleńcze, o dziwo nie związane ze znacznie częstszymi najazdami.. Ostatniego cesarza zachodniorzymskiego, Romulusa Augustulusa, obalił w 476 r. Odoaker na czele przynajmniej dwóch germańskich plemion, tzn. Herulów i Skirów. Siedemnaście lat później porządek w zdewastowanym państwie przywrócił Teodoryk Wielki, Król Ostrogotów, którzy to pod jego panowaniem zasiedlili Italię. Jego potomkowie rządzili do połowy VI w., gdy zostali obaleni przez Bizancjum. Samozwańczy Rzymianie utrzymali się tam lat czternaście, po czym zostali wyrzuceni z większej części półwyspu przez masową migrację Longobardów. Kres ich panowaniu przyniósł dopiero Karol Wielki, zresztą też Germanin, ale to już całkiem inna historia.
W niecałe 300 lat po niedużym terytorium rozlały się setki tysięcy nowych mieszkańców, którzy nieodwracalnie wpłynęli na zastany krajobraz kulturowy. Celem niniejszego artykułu będzie wycięcie z tego bogactwa znacznie węższego zagadnienia: kultury duchowej u ludów germańskich w Italii. Weźmiemy pod uwagę przede wszystkim okres istnienia Królestwa Longobardów (VI-VIII w. n. e.), przy czym należy pamiętać, że mimo nazwy, tę formację polityczną zamieszkiwały różne plemiona; najważniejszym substratem byli Ostrogoci. Mówimy tutaj o odmiennych od siebie grupach, pochodzących z różnych gałęzi germańskiej rodziny, następujących po sobie w innych wiekach. Dlaczego więc omawiać razem dwie największe z nich? Odpowiedź jest prosta: osiedlone wcześniej plemiona germańskie nie znikały natychmiast po pojawieniu się nowych przybyszów, tylko raczej asymilowały do wspólnej grupy „nie-Rzymian”.
Takie zjawisko wystąpiło między Ostrogotami i Longobardami, a możemy przypuszczać, że także między poprzednimi grupami germańskimi. Wspólnota obyczaju oraz bliskość języka sprzyjały takim kontaktom, zaś przytłaczająca przewaga liczebna ludności zromanizowanej wywierała presję, aby odłożyć na bok potencjalne podziały. Najlepiej widać te ciągi asymilacyjne w źródłach archeologicznych, gdzie odróżnienie grobów longobardzkich od ostrogockich, to umowna kwestia datowania. Wszystko wskazuje na to, że omawiając archaiczne wierzenia ludności napływowej w Italii, nie sposób uniknąć opisania tamtejszych Germanów jako zbiorowości. Zamieszkiwali bowiem te same przestrzenie oraz czerpali w swojej praktyce religijnej z tej samej Tradycji.
Obie grupy osiedliły się najchętniej na obszarze dzisiejszych północnych Włoch, m.in. Piemontu, Friuli i oczywiście Lombardii (stąd nazwa), po całej długości rzeki Pad. Było to najbliższe miejsce w obrębie państwa, przystępne dla migrantów przybywających od północnego wschodu, a klimat musiał odpowiadać ludom Europy Północnej bardziej niż Sycylia czy Kalabria. Istniały też skupiska we Włoszech środkowych, ale mniej liczne; Longobardowie zasiedlili skutecznie dwa wysunięte bardziej na południe księstwa, Spoleto i Benevento, które ochrzczono mianem Lombardii Mniejszej. Jednocześnie w całym zasięgu władzy Teodoryka oraz Alboina (pierwszego władcy longobardzkiej Italii) rozproszono niewielkie grupy rodowe, które miały zaludniać germańskie garnizony, utrzymujące pod kontrolą obce kulturowo regiony wiejskie dawnego Rzymu. Wspólnoty plemienne żyły w fizycznej separacji od ludności większościowej, budując swoje siedliska na podgrodziu ówczesnych miast. Gdy nie było innej możliwości, tworzyli także dedykowane dzielnicę w już istniejącym układzie architektonicznym.
Podobnie jak w przypadku Wizygotów i Swebów, Germanie w Italii byli zazwyczaj wojownikami lub członkami ich rodzin, podporządkowanymi jednemu możnowładcy posiadającemu ziemię na dawnym rzymskim latyfundium. Ów był najczęściej drużynnikiem, pełniącym służbę wojskową na rzecz króla, protoplastą późniejszego rycerstwa. Ich płaszczyzną porozumienia był ród (longobardzkie fara), czyli formacja społeczna zrzeszająca kilka takich wojowniczych rodzin i całkiem niezależna od hierarchii politycznych czy majątkowych. O przynależeniu do fary decydowało pokrewieństwo, prawdziwe lub wyobrażone, wiążące ze sobą przywódców i poddanych. Od dołów społecznych aż do króla – nazywanego „wielkim krewnym”. Król miał być spokrewniony z każdym członkiem plemienia, a taka relacja nadawała każdemu pełnoprawnemu członkowi wspólnoty określone oobowiązki i prawa Rody były w dużej mierze autonomiczne wobec państwa i stanowiły podmiot rozstrzygający konflikty cywilnoprawne, normujący obyczaje, etc. W przypadku Ostrogotów były to wspólnoty o starej, uświęconej pieśnią genealogii, jednak mniej zobowiązujące (zapewne utraciły swoje pierwotne znaczenie w drodze znacznie dłuższej migracji). Tymczasem u Longobardów była to kwitnąca instytucja, podstawa działalności politycznej i militarnej, działająca przez cały czas funkcjonowania ich państwa.Z racji na starożytny rodowód, to właśnie w farach szukać należy potencjalnych przeżytków po germańskiej religijności tradycyjnej. W momencie inwazji na Italię, omawiane plemiona są nominalnie chrześcijanami. Wyznają arianizm, czyli popularną wśród barbarzyńców herezję zakładającą, że Jezus podlega władzy Boga Ojca, a zatem zaprzeczający dogmatowi o Trójcy Świętej. Przynależność do tej wiary w odróżnieniu od ortodoksji chrześcijańskiej, była decyzją sensu largo polityczną – pozwalała Germanom odróżnić się od populacji zromanizowanej, postawić nieformalną blokadę wobec mieszanych małżeństw (któż chciałby wydać córkę za heretyka?) i umocnić granice fizyczne, poprzez budowę oddzielnych kościołów. Wszelkie analizy wykazują, że był to instrument w rękach elit plemiennych, które nie czyniły poważniejszych kroków, aby rozpowszechnić nową religię. Można spekulować czy powodowało nimi przywiązanie do tradycji, czy może lojalność krewniacza? Zwalczenie pogaństwa oznaczałoby skrzywdzenie starszyzny plemiennej i prześladowania, które w tak bliskich wspólnotach musiałyby mieć wymiar mocno osobisty. Odnotowuje się wielką spolegliwość z jaką administracja germańska traktować zwykła innowierców, włącznie z poganami. Kościół uważał to, rzecz jasna, za działanie niedopuszczalne i haniebne, dowód degeneracji umysłowej heretyków. W praktyce pozostawał jednak bezsilny. I chociaż chrześcijaństwo, ostatecznie głównego już nurtu, powoli upowszechniało się wśród arystokracji, to proces ten zajął blisko 300 lat. Przez jego większość, gros populacji germańskiej w Italii stanowili synkretycy, co można zauważyć już po analizie obrządków pogrzebowych.

Mapa cmentarzy longobardzkich (kropki) na tle ich historycznego osiedlenia (czerwony kolor). Źródło.
Konie, psy i niewiasty
Po przybyciu do Italii, pierwszym punktem zainteresowania Longobardów okazały się być… cmentarze. Rozbudowany obrządek pogrzebowy tego ludu wymagał, aby zmarłych chowano w ziemi dostatecznie oddalonej od miejsca osiedlenia i niewspółdzielonej z Rzymianami. Naturalnym wyborem bywały cmentarze ostrogockie, podobnie jak całkiem nowe miejsca, osadzone wśród wzgórz i lasów. Drugi czynnik nie miał raczej głębokiego znaczenia religijnego; mógł być powodowany zwykłym strachem przed rabunkiem grobów. Germanowie respektowali sacrum germańskich grobów, ale nie można powiedzieć tego samego o chrześcijanach. Czas zresztą usprawiedliwił te krzywdzące uprzedzenia i faktycznie, kiedy tylko kontrola militarna Longobardów osłabła, inni mieszkańcy Italii rzucili się z lubością rozgrzebywać ich groby.
Cmentarze dzielono na dwie, a czasami trzy sekcje. Były to męska, żeńsko-dziecięca, oraz spotykana wyłącznie u Longobardów… pusta. Ceremoniał przewidywał bowiem pochówki in absentia, dla osób które zmarły na obczyźnie lub zaginęły. Fara dedykowała im miejsce wśród współplemieńców, odprawiając z archeologicznego punktu widzenia te same rytuały, co wobec osób pochowanych cieleśnie. To może oznaczać, że powierzchnia grobu była potrzebna potem do rytuałów wspomnieniowych; nie sposób jednak określić, czy były to pogańskie libacje, czy nabożeństwa za duszę. Sądząc po poziomie synkretyzmu w społeczeństwie longobardzkim, moglibyśmy spodziewać się obu, może nawet współistniejących.
Nieobecnym zmarłym stawiano też drogowskaz, wymierzony w kierunku, gdzie widziano ich po raz ostatni. Materiał literacki wspomina, że malowano na nich gołębice; jednocześnie sądząc po ewolucji motywów zwierzęcych w szeroko rozumianej sztuce Longobardów, możemy przypuszczać że oryginalnie był to inny ptak. Entuzjasta symboliki skandynawskiej chętnie dostrzegłby tu kruka, ale to zbyt wydumana teoria. Osobiście twierdzę, że pierwotnie nie była to gołębica, tylko doszło do chrześcijańskiego ujednolicenia większej palety motywów. Nie wykluczam, że mogły być wśród nich kruki, ale też prestiżowe wśród Germanów sokoły, orły będące lubianym zwierzęciem rodowym, lub niesprecyzowane „ptaki umarłych” (wzornictwo wczesnośredniowiecznych państw barbarzyńskich obfituje w wizerunki zwierząt, podobnych zupełnie do niczego, czyli pewnie fantastycznych).
Wszystkich grzebanych stosownie wyprawiano na podróż w zaświaty. Typowym amuletem grobowym, wydają się być kły dzika; nie spotyka się ich w Italii w żadnym innym kontekście, jak tylko w pochówkach germańskich okresu longobardzkiego. Musiały być zatem ważnym symbolem, ponieważ przy szczątkach synkretyków pojawiają się w równie uprzywilejowanej pozycji, co chrześcijańskie krzyże. Chętnie przyozdabiano zwłoki biżuterią z wizerunkiem dzików. Zmarłym zapewniano też jadło oraz napój na ostatnią podróż. Przynajmniej część Germanów miała jej dokonać na końskim grzbiecie, gdyż przy okazji pogrzebów, na cmentarzach ofiarowano konie. Działo się to poprzez dekapitację. Ciało zwierzęcia zakopywano w należytym stroju (siodle, zostawiając obok ostrogi, etc.), podczas gdy jego głowa była ważną częścią rytuału pogrzebowego. Trudno powiedzieć, co właściwie członkowie fary z nią robili, ale analogiczne obrzędy w innych kulturach zakładają np. pochód dookoła cmentarza, wyobrażający symbolicznie jazdę zwierzęcia wraz z duszą denata. Teoria ta wydaje się być na miejscu, zaś wagę tego aspektu ceremonii zdradza fakt, iż po udanym pogrzebie skrzętnie zakopywano głowę konia obok reszty działa zwierzęcia – oddaloną na tyle, by nikt nie miał wątpliwości, że powinności stała się zadość.
Wraz z postępującą chrystianizacją obrzęd ten stracił rozmach – chowano już samą uprząż końską bądź siodło. Składano też w ofierze psy, lecz tutaj brakuje już argumentów decydujących o ich roli. Mogły być one pożywką dla bóstw podziemnych w podobnym stopniu, co towarzyszami swoich właścicieli w Zaświatach. Zwierzęta zabijano egalitarnie i wbrew twierdzeniom dawnych archeologów, nie tylko na cześć zmarłych wojowników. Doskonałym kontrargumentem jest przypadek, gdzie po śmierci trzech małych dziewczynek, ofiarowano im trzy małe kucyki.
Cmentarze były też terytorialnym filarem kultów rodzimych. Odbywały się tam obrzędy i święta, nie tylko te związane z domeną śmierci. Było to spokojne miejsce, gdzie nie zaglądał nikt spoza plemienia. Znajdowały się na uświęconej ziemi i były odgraniczone. Dlatego też większość przesłanek jakie mamy na temat germańskiej religii tradycyjnej w Italii, dotyczą cmentarzy lub prywatnych posesji możnowładców. Oni sami w okresie longobardzkim, raz w roku zbierali się na publiczne obchody Święta Zmarłych, na cmentarzu longobardzkim pod Pawią (stolicą królestwa) gdzie chowani byli członkowie rodu panującego. Znawca tematu Neil Christie sugeruje, że była to okazja do uczczenia zmarłych wojowników z całego związku plemiennego, celebracja wyższej niż rodowa wspólnoty mężczyzn zajmujących się walką. Tradycji tej nie udało się zwalczyć ani zastąpić chrześcijańskim odpowiednikiem, więc wiele dekad prac administracji pochłonął trud sekularyzacji. Podobnie stało się z ceremonią wybierania króla przez możnych, która w omawianym okresie nie była już oczywiście demokratyczna, a stanowiła tylko formalną aklamację kandydata, jakiego wybrał poprzedni władca. Z religijnego punktu widzenia istotne jest to, że miejscem świętowania nie była katedra ani pola pod murami miejskimi, jak bywało w podobnych kulturach. Był nim cmentarz i to jeden dla całego państwa – rzecz nietypowa przy poziomie centralizacji tzw. państw barbarzyńskich.
Odkryto też, tożsame między okresem ostrogockim i longobardzkim, pozostałości lekkich, drewnianych struktur budowanych nad grobami. Dziś nie sposób określić, jaką funkcję miały pełnić. Mogły być związane z obchodami święta zmarłych albo przy odprawianiu pogrzebów. Funkcja nie jest znana – mogła być utylitarna, tj. osłaniająca umarłego biorącego udział w święcie przed warunkami pogodowymi (opadami, słońcem), co zakładałoby odkrywanie trumny. Jeśli przyczyna była duchowa, to pewnie chodziło o możliwość ugoszczenia duszy lub jej pośmiertnych przewodników, co rozumiano jako metodę zaskarbienia sobie ich łask. Istnieje jednak wiele innych możliwości, jak choćby prestiżowa, bo i faktycznie domki towarzyszą najbogatszym grobom danych cmentarzysk. Toteż równie dobrze mogły pełnić funkcję kultyczną, co przekazywać wiadomość „patrzcie, tutaj spoczywa bogacz, którego stać było na takie bajery”. Majątek nie grał natomiast roli w kwestii procesji pogrzebowej. Zwłoki przemieszczano na wozie ciągniętym przez woły, zaś italski penitencjarz zwraca uwagę, że ubodzy poganie często musieli pożyczać je od sąsiadów w przypadku śmierci bliskiej osoby.
Trumny wykonywano starogermańskim zwyczajem, poprzez wydrążenie pnia drzewa o odpowiednich wymiarach. Sama symbolika tego aktu budzi u mnie pewne zainteresowanie. Może przecież budzić skojarzenie z Drzewem Światów, z germańskim mitem o stworzeniu ludzi z drzew, a może wprost praktyką stosowania drzew jako pośredników między światem ludzi i duchów. Są to warte uwagi przemyślenia, ale dla Italii nie posiadamy mocnych przesłanek w tym temacie. O wyobrażeniach Longobardów odnośnie życia pośmiertnego wiemy jedynie, że ich zdaniem świat żywych i umarłych oddzielała od siebie rzeka, której przekroczenie wymagało wstawiennictwa potężniejszego bytu (w schrystianizowanej inskrypcji nagrobnej, przywołano oczywiście Chrystusa).

Detal z longobardzkiej tarczy paradnej, muzeum w Lucce.
Wszystko zostaje w rodzinie
Podobnie jak w każdej innej linii religijności tradycyjnej, kult italskich społeczności rodowych opierał się na duchach lokalnych, czczonych za pośrednictwem przyrody. Tamtejsza wieś germańska odprawiała rytuały w pobliżu świętych kamieni, źródeł i drzew (i nawiasem mówiąc, nigdy nie przestała, bo wraz z chrystianizacją ustawiono tam kapliczki kościelne, tak jak w Polsce). Pełniły one bardzo ważną rolę w życiu społeczności. Późne kazanie longobardzkiego biskupa, wygłoszone już po podboju frankijskim, potępia młode kobiety longobardzkie za ich przedziwny zwyczaj. Miały one w dzień przesilenia letniego urządzać „chrzciny” dla ziół i krzewów, polewając je wodą. W ten sposób stawały się matkami chrzestnymi tych roślin, czyli rodziną ich większych krewnych; ziemi, traw i drzew. Następnie wynosiły z lasu „coś roślinnego” (gałąź, wiązkę ziół?), co zawieszały w swoich domach na znak odprawienia rytuału. Zwyczaj ten zawiera w sobie silny podtekst animistyczny, a symboliczny chrzest należy rozumieć nie tyle jako włączenie materii nieożywionej do wspólnoty Kościoła, co ofiarę z wody dla zamieszkujących ją duchów. W ten sposób tworzono i umacniano więzi rodzinne między ludźmi i duchami; historia społeczna potwierdza, że dla człowieka wczesnośredniowiecznego, rodzina chrzestna była równie ważna, co biologiczna. Obrzędu dokonują kobiety nieposiadające jeszcze takich relacji z uwagi na młody wiek.
Dzień przesilenia sprawia, że bariera między ludźmi i duchami się zmniejsza, więc noc świętojańska była doskonałym czasem, aby sięgnąć do lasu w poszukiwaniu duchowych współplemieńców. Byłby to więc stosowny rytuał przejścia w życiu młodej kobiety, być może jej pierwsza okazja do rozbudowy sieci kontaktów, przydatnych potem przez resztę życia. Nietrudno zauważyć, że wczesnośredniowieczna magia użytkowa zakładała zaklinanie uosobionych ziół leczniczych i jadalnych, aby skuteczniej działały w służbie gospodyni. Pamiątka zabrana z lasu, traktowana „jak gdyby z nabożnością” mogła być z jednej strony trofeum tego postępu w życiu dziewczyny, a z drugiej miejscem zamieszkania ducha roślinnego, który ją ostatecznie polubił. To zadziwiające, jak duży potencjał do rekonstrukcji tkwi w rytuale, opisanym niejako na marginesie ówczesnej literatury klerykalnej.
Święto letnie było też okazją do rozmaitych innych aktywności duchowych. Dziewczyny tańczyły tańce kołowe, układały nowe piosenki, oraz wróżyły sobie nawzajem przyszły los. To pozostaje jednak dość typową paletą działań w tym świętym czasie; spotykanych od starożytnej prowincji, po dzisiejszą Polskę. Skądinąd nietypowe, lecz równie długotrwałe, są za to… związki zawierane podczas przesilenia letniego we Włoszech. Przede wszystkim na obszarach mocnego osadnictwa germańskiego (choć nie tylko, bo przez stulecia doszło do standardowej dyfuzji ludności i zwyczajów), zachowała się jeszcze do okresu międzywojennego tradycja zawierania pozakościelnych relacji „chrzestnych” za pośrednictwem sił przyrody. Zawierane były między osobami obu lub tej samej płci, przed autorytetem splecionego bukietu kwiatów lub rzeki. Osoby takie mogły jawnie dzielić ze sobą łoże, mieszkanie i gospodarstwo, były w oczach wspólnoty uważane za najbliższych krewnych, a ich pakt trwał do końca życia jednej ze stron. W optyce wczesnośredniowiecznej notuje się, że dziewczęta biorące udział w obrzędzie powiązane są nie tylko z naturą, ale też ze sobą nawzajem, nicią rodzinnej lojalności i miłości. Dzisiejsi uczeni skłaniają się ku teorii, że jest to ewoluujący w czasie kompleks obyczajów świętojańskich, znany również u Alemanów, oraz w najbardziej rozbudowanej formie u Franków. Tam też chętnie rozwinę temat, budzący zapewne duże zainteresowanie w dzisiejszym kontekście.
Na tym wyczerpuje się nasza znajomość świąt germańskich w Italii, ale nie należy rozpaczać, ponieważ wcale nie oznacza to końca opowieści. Grupy rodowe utrzymywały swoją odrębność i unikatową kulturę poprzez recytowanie tradycji ustnej, pielęgnowanej przez miłujących ją ludowych poetów. Możemy przypuszczać, że każda fara miała do dyspozycji takiego człowieka, a jego funkcja była dość prestiżowa. Opowiadali historie o wywodzących się od bogów przodkach klanowych, oraz ich wspaniałych dziejach, co pozwalało słuchaczy zarazem uczyć i bawić. Szczególne zamiłowanie do tej czynności wykazywali Ostrogoci, których tradycja ustna znalazła swoje ujście zarówno w ówczesnym dziejopisarstwie (Jordanes), jak też stanowiła fundament pod najbardziej kochane sagi średniowieczne (skandynawskie, starowysokoniemieckie, anglosaskie i nie tylko). Analiza ich najstarszej warstwy znaczeniowej pozwala ustalić podstawowe fakty na temat ich światopoglądu religijnego, m.in. to że wierzyli w istnienie starogermańskich karłów i olbrzymów, wyróżniających się na tle podobnych stworzeń w innych tradycjach indoeuropejskich. Przekazywanie legend przez pieśniarza miało charakter na poły rytualny, było okazją do ucztowania i wcale nie musiało ograniczać się do słuchania muzyki. Wiemy, że do inscenizacji tradycji rodowej, możni Ostrogoci angażowali akrobatów, sztukmistrzów, oraz… mimów, co rozbudza wyobraźnię odnośnie tego, jak mogły wyglądać ich łączone występy. Jeśli byłoby na miejscu porównanie ze społeczeństwami wschodniej Słowiańszczyzny lub Celtów, mogła istnieć nawet wyspecjalizowana grupa tego rodzaju artystów, którzy szkolili swoich następców w sposób całkiem nieadekwatny do obowiązującej religii publicznej (tu arianizmu).
Zwyczajni członkowie rodu znali przynajmniej fragmenty pieśni od serca, wystarczająco dobrze, by nagminnie irytować duchownych śpiewaniem ich w drodze do kościoła, przy chrześcijańskich pogrzebach, chrzcinach, ślubach, etc. co może sugerować, że w bogactwie ostrogockiego folkloru znajdowały się fragmenty stosowne do zacytowania przy różnych okazjach. Mimo starań, nie udało się go wyplenić wśród Ostrogotów i Kościół zwyciężył dopiero po napływie Longobardów, którzy szybko zatracili tego rodzaju aktywność, uznając własne mity narodowe za „śmieszne opowiastki”.
Poważnie traktowali natomiast własne bóstwa rodowe, idole, od których siły zależał dobrobyt fary. Kiedy utracono (lub przekształcono, nad tym zagadnieniem pochylimy się w drugiej części tekstu) patronat plemienny bogów ogólnogermańskich, wzrosło znaczenie ich pomniejszych braci i sióstr, obejmujących mniejsze grupy ludzi. Takie bóstwo czczono najprawdopodobniej w postaci zdobionej podobizny węża lub zwierzęcej głowy, przypuszczalnie rogatej, sądząc po tym jak oba te symbole oburzały chrześcijan. Jedyna wzmianka o germańskim kulcie węża w tym okresie dotyczy Wandalów, również na skalę odosobnionej formacji rodowej. Longobardowie, podobnie jak Frankowie czy mieszkańcy Niderlandów w tych czasach, mieli zwyczaj oznaczania terytorium fary poprzez nabijanie uciętych głów swojej trzody na kije, umieszczane następnie w końcach posesji. Jeśli był to ten sam rodzaj zwierzęcia co czczona przez nich rzeźba, można upatrywać w tym rozszerzania terytorium ducha opiekuńczego. Natomiast jeśli były to po prostu ofiary z głów, wtedy celem oryginalnym byłoby raczej przebłaganie niematerialnych mieszkańców posiadanego obszaru, namówienie ich do współpracy. Nie wiemy jednak, czy w momencie przybycia do Italii, Germanowie wiązali z tym jakąś wartość religijną; mogła to być już sekularna tradycja.
Znacznie powszechniejsze kulty dotyczyć musiały broni rodowych, które pierwotnie związane były z życiem religijnym. Wzmianki w lombardzkim prawodawstwie sugerują, że wiele far miało swoje skarby (miecze lub włócznie, ale zapewne nie tylko one), na które składano przysięgi. Zeznawano przed ich autorytetem i towarzyszyły przy uroczystościach rodzinnych, ale nie były wykorzystywane do walki. Tyle mówią źródła, co dla mnie stanowi pewną przesłankę, że świętą broń postrzegano jako miejsce zamieszkania bóstwa rodowego. Jego funkcją mogło być zaprowadzanie miru i uświęcanie decyzji rodowych autorytetów. Można tutaj zaobserwować ciekawy stan pośredni, pomiędzy upadkiem wielkoskalowego kultu bogów germańskich, ale jeszcze przed rozwojem zaawansowanego synkretyzmu. Jego niuansom poświęcone będzie niejedno zdanie w części następnej.

Kolczyki kobiety ostrogockiej, VI w. n. e.