Jak było w Wietnamie?

Konfucjańska Świątynia Literatury w Hanoi.

Flashbacki z Wietnamu

Bogowie mi świadkami, że nie jestem typem podróżnika. Z głębokim przekonaniem wolę komfort i bezpieczeństwo małej ojczyzny, stawiając je ponad wszelkie atrakcje, którymi kusi szeroki świat. Mimo to ulegam presji ze strony mojej drugiej połówki i daję się porwać potędze jej pociągu do podróży. Tej zimy wywędrowaliśmy dalej, niż kiedykolwiek przedtem, trafiając do Azji Południowo-Wschodniej, a konkretniej do Wietnamu. Podczas półmiesięcznej wędrówki, zwiedziliśmy całość tego podłużnego państwa. Od zimnych wód zatoki Ha Long na północy, przez tropikalne bagna w delcie Mekongu, rywalizujące ośrodki władzy w Hanoi i Sajgonie, aż do upalnie suchej dżungli na turystycznej wyspie Phu Quoc. Zwiedziliśmy miasta i wsie, oraz kawał ziemi kompletnie poza cywilizacją. I nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował przekuć tego w projekt badawczy.

Wietnam (podobnie jak Chiny, Japonia i Korea) jest krajem pogańskim. 86% populacji przynależy do jakiejś formy „wietnamskiej religii ludowej” oddającej cześć lokalnemu panteonowi bóstw. Kontakt z cywilizacją o wielkim starszeństwie, która nieprzerwanie podtrzymuje ciągłość naszej Tradycji, była dla mnie propozycją nie do odrzucenia. Postanowiłem zatem powołać do życia projekt badawczy, realizowany na boku wyprawy o charakterze rekreacyjno-turystycznym. Z uporem maniaka badałem ołtarze, kapliczki i chramy, napotykane czasem w nieoczekiwanych miejscach. Opracowałem ponad 100 takich punktów (z tego przeszło 60 uwieczniłem na fotografiach) w celu identyfikacji bogów oraz metodyki składania ofiar. Obserwowałem obrzędy, do których mnie dopuszczono i miałem nawet zaszczyt wziąć w jednym udział. Rozmawiałem ze stróżami świątynnymi… jakkolwiek rozmową można nazwać wpisywanie na zmianę kwestii w Google Tłumacza. W każdym razie, pozyskałem przyzwoite moim zdaniem wyobrażenie o funkcjonowaniu wietnamskiej religii ludowej. Tekst ten powstaje, bynajmniej nie jako zawoalowany sposób chwalenia się wakacjami, ale jako nauka dla Czytelników.

Tak oto wygląda żywa religia tradycyjna, ocalała w kraju niewiele tylko większym od Polski (choć znacznie bardziej ludnym). Trwa do dzisiaj bez szwanku, mimo francuskiej kolonizacji i dewastującej wojny z USA, którym towarzyszyły próby nawracania; od 50 lat radzi sobie nienagannie pod rządami dyktatury komunistycznej. Wietnam to oczywiście mały wycinek ze świata azjatyckich religii tradycyjnych, ale właśnie przez swój rozmiar, możliwy do ujęcia w tekście popularnonaukowym. Bez dalszej zwłoki zapraszam na wycieczkę do świata, który mógł być także naszym udziałem – gdyby tylko sprawy potoczyły się inaczej.

Nguyen Tuong Lan, W świątyni, Hanoi 1935.

Nawróceni bogowie

Najpierw krótka lekcja historii. Wietnamczycy są ludem austroazjatyckim, tak jak mieszkańcy Kambodży i wiele pomniejszych plemion, rozsianych między obszarem dzisiejszych Indii oraz Chin. Cywilizacja agrarna pojawiła się tam ok. 2000 lat p.n.e., zaimportowana z obu stron. Pierwsi Wietnamczycy byli pod wpływem wedyjskich Indii, cywilizacji indoeuropejskiej (niewtajemniczonym Czytelnikom przypomnę, że Indoeuropejczykami jesteśmy również my!) oraz Chin dynastii Shang. Te również miały w sobie decydujący aspekt indoeuropejski, chociaż dzisiejsze władze Chin gorliwie temu zaprzeczają. Oznacza to, że wczesny etap formowania się religii wietnamskiej, był wystawiony na dużą presję ze strony Indoeuropejczyków. Zaistniałe w ten sposób pogaństwo zawiera w sobie wiele punktów wspólnych z europejskim, chociaż mieszczą się one głęboko, na poziomie archaicznym. Żeby podkreślić te zbieżności, pozwolę sobie przywoływać porównania z bliższymi nam kulturami.

Przez większość swojej historii, Wietnam był cesarstwem pod zwierzchnictwem Chin. Panujących uważano za inkarnacje bogów, przemawiających w ich imieniu, tak jak w przypadku egipskich faraonów, bliskowschodnich despotów czy nawet prekolumbijskich Inków. Tak jak władcy Słowian, tutejsi również wywodzili swój prapoczątek z chłopstwa (od „boskiego rolnika” Shennonga – postaci zbliżonej do Piasta Kołodzieja). Jak u Germanów, Turków i Mongołów, władca był równocześnie głównym ofiarnikiem, odprawiającym najważniejsze rytuały dla dobrobytu wspólnoty, czyli swego rodzaju „głową kościoła”.

Pod wpływem chińskim adoptowano w Wietnamie dwie religie tradycyjne: konfucjanizm (intelektualny kult publiczny) oraz taoizm (mistyczny kult prywatny). Jeszcze przed Chrystusem trafili tam pierwsi misjonarze religii uniwersalistycznej, czyli buddyzmu. Skąd to rozgraniczenie? Buddyzm spełnia ramowe kryteria uniwersalizmu, zwłaszcza w definicji wykorzystywanej przez Harug:

1.   Uznaje tylko jedną drogę do zbawienia (jest nią oświecenie buddyjskie);

2.   Dąży do objęcia swoim nauczaniem całego świata;

3.   Zawiera w naukach nakaz nawracania innowierców (chlubnym wyjątkiem Tybet od 2012 r.);

4.   Dopuszcza nawracanie innych przymusem, a nawet przemocą.

Czytelnicy mogą się czuć zaskoczeni, znając tylko zachodnią imitację buddyzmu. Wystarczy jednak powierzchownie nawet zajrzeć do Azji (Tajlandia, Mjanma, Sri Lanka, nawet Japonia) aby odkryć takie zjawiska jak: buddyjski terroryzm, militaryzm, szeroko rozumiany fanatyzm. Nieprzypadkowo jest to druga najszybciej rosnąca w siłę religia, pozostająca niewiele w tyle za Islamem. Kościół buddyjski [palijska „Sangha”] to przedsiębiorcza instytucja, doskonale zrośnięta z państwem, prawem i elitami cywilizacji Orientu, daleka zaś od stereotypu pociesznych mnichów spędzających dekady w bezruchu. Skutecznie nawróciła m.in. Wietnam do poziomu, gdzie wizerunek Buddy pozostaje wszechobecny w przestrzeni publicznej.

Skoro tak się sprawy mają, to dlaczego buddyści w Wietnamie stanowią tylko 5% populacji? To przecież bardzo mało! Przyczyną jest azjatyckie rozumienie samego terminu „religia” [wiet. tôn giáo]. Analogicznie jak w Chinach, Japonii czy Korei, słowo to oznacza przynależność do organizacji o konkretnych ramach funkcjonalnych: musi mieć hierarchię władzy, prawo kanoniczne i administrację zdolną do prowadzenia dokumentacji. Nie można należeć do więcej niż jednej takiej grupy, ponieważ rości sobie ona wyłączność nad życiem duchowym członka. Dla azjatyckich społeczeństw, takie określenie niesie ze sobą nieciekawe skojarzenia, bliskie naszemu słowu „sekta”. Dlatego też w statystyce, tylko 5% ludności podpisze się wyłącznie pod buddyzmem (kler, mnisi, asceci i społeczności fundamentalistów). Cała reszta to synkretycy, najczęściej praktykujący równocześnie buddyzm, pogaństwo, konfucjanizm i taoizm. Zapytani prywatnie o wyznanie, odpowiadają „Nie należę do żadnej religii” ponieważ w istocie – nigdy nie zapisywali się do żadnej sekty. Propaganda komunistyczna długo wykorzystywała ten fakt, żeby przedstawiać swój naród jako z gruntu ateistyczny (do dzisiaj taka informacja widnieje m.in. na polskiej Wikipedii).

Cokolwiek jednak nie powiedzieć o buddystach, należy im oddać, że są dobrymi sąsiadami. Ich nawracanie z założenia przyjmuje formę, która w Europie dochodziła do skutku tylko w najbardziej sprzyjających okolicznościach. Nauczanie buddyjskie było dodawane do pozostałych wyznań, biorąc nad nimi górę (w oczach buddystów), ale nie zwalczając ich. Najkrwawsza przemoc buddystów była i pozostaje wymierzona przeciwko muzułmanom, ponieważ są to konkurenci do władzy nad światem z którymi nie sposób pokojowo koegzystować…

Tymczasem pogan, takich jak w Wietnamie, przekonano do buddyzmu za pomocą dobrego przykładu. To bogowie się nawrócili, a wierni poszli ich śladem! Typowy misjonarz buddyjski starał się o osobiste spotkanie z przedstawicielami miejscowego panteonu, których przywoływał, a następnie całymi dniami wykładał nauki Buddy. Niejednego boga przekonał zarazem, że lepiej będzie współdziałać, niż toczyć waśnie między wiarami. Dzięki temu w Azji udało się osiągnąć niezrównaną harmonię religijną, niosącą (w tej dziedzinie) rozwój i stabilność o jakiej reszta świata mogłaby tylko pomarzyć.

W XIX w. Wietnam stał się kolonią pozornie świeckiej Francji. Podjęto wtedy nieudolną (i niedelikatną) próbę zaprowadzenia katolicyzmu w miejsce „lokalnych przesądów”. Do dzisiaj katolikami jest tam jakieś 6% ludności, skupionej głównie na południu, które znajdowało się najdłużej pod obcym panowaniem. Podczas amerykańskiej wojny w Wietnamie, CIA przeprowadziło akcję destabilizacji państwa, wysyłając protestanckich misjonarzy do półdzikich plemion na peryferiach kraju. Zradykalizowani łowcy-zbieracze zasilali wojska najeźdźców i chętnie umierali w bitwie, wierząc że zapewni im to miejsce w protestanckim niebie. Te haniebne doświadczenia historyczne (przymusowa chrystianizacja oraz bratobójczy rozlew krwi) sprawiły, że chrześcijaństwo jest Wietnamczykom po prostu wstrętne. Postrzegają je jako obcą religię, służącą do realizacji zachodnich wpływów imperialnych.

Sakralny charakter państwa wietnamskiego dobiegł końca w 1945 r., wraz z ostatecznym zniesieniem instytucji cesarstwa. Stało się to w niesławie – cesarz okazał się być japońską marionetką w czasie II wojny światowej – co pozbawiło tamtejszych pogan głównego krajowego autorytetu. Natura nie znosi próżni, więc miejsce to stosunkowo szybko zajął inny ośrodek władzy. Z punktu widzenia naszej cywilizacji, zgoła nieoczekiwany.

Takie jest też tło „innowacji religijnej” wprowadzonej przez Komunistyczną Partię Wietnamu [KPW, także: Partia] przy okazji reformy gospodarczej lat 80. Obok zwalczania chrześcijaństwa, represje spotkały też kler buddyjski, którego wysoka hierarchia mieściła się w Chinach – czyli poza zasięgiem panowania Partii. Najbezpieczniejszym rozwiązaniem, pozwalającym przy okazji zjednać sobie serca narodu, było wspieranie wietnamskiej religii ludowej. Od 1986 r. władze objęły pogan swoją oficjalną opieką, ogłaszając ich: „fundamentem postępowej kultury, nasyconej tożsamością narodową”. Polityka okazała się skuteczna: autorytety świątynne, szamani i wyrocznie, na porządku dziennym odwzajemniają przysługi wyświadczane im przez Partię.

Widok ze świątyni w Ninh Binh.

Welcome to the jungle

Mój najwyższy intelektualny autorytet, Gilbert Keith Chesterton, nigdy nie był zwolennikiem azjatyckiej kultury religijnej. Mimo to (a może właśnie dlatego?) najpiękniej umiał ująć w słowa naturę tego zjawiska:

„Ujrzałem bowiem las wzniesionych ramion, koszmar senny, pełen stłoczonych obcych twarzy – bogów Azji na ich tysiącach tronów. Azja oznacza coś, co zarówno Zachód, jak Wschód coraz wyraźniej odczuwają jako obecność, a nawet nacisk. Można to określić jako świat duchowy puszczony samopas; rodzaj psychicznej anarchii, dżunglę tropikalnych roślin.”

Po osobistej wizycie, nie mogę odmówić tej ocenie słuszności. Religia wietnamska jest wysoce chaotyczna, bez oczywistych centrów i rytmów funkcjonowania, co czyni ją trudną do zrozumienia przez cudzoziemców. Nie wątpię, że tak samo musiał wyglądać np. starożytny Rzym z perspektywy Żyda czy Persa. Życie religijne toczy się w rozproszeniu, rozpięte między świątynią, domem, a miejscem pracy. Największa grupa opracowanych przeze mnie obiektów sakralnych mieściła się w ostatnich z wymienionych (sklepach, restauracjach, hotelach, fabrykach, stacjach benzynowych…) i to właśnie je zbadałem najlepiej.

Pracownicy zbierają się przed świtem przy ołtarzu, aby złożyć ofiary patronom swojego zawodu oraz prosić o powodzenie w interesach. Rytuał odbywa się pod przewodnictwem osoby najwyższej w hierarchii dowodzenia, często szefa lub właściciela, który zresztą dokłada najwięcej do funduszu ofiarniczego. Po upływie doby ofiary zostają ściągnięte i rozdane pracownikom, tak aby najubożsi otrzymali z nich najwięcej. Towary konsumpcyjne są konsumowane, a wartościowe przekazane na cele dobroczynne. W bardziej pobożnych lokalach dzieje się to codziennie, pozostałe zdają się wzywać bogów przynajmniej raz w tygodniu. Przedsiębiorstwa rodzinne można poznać m.in. po tym, że ołtarzem opiekuje się matka. To ona prowadzi rytuały, jako najwyższa rangą osoba w rodzinie: Wietnamki mają wysoką pozycję społeczną, kontrolują domowy budżet i ustalają dziedziczenie dóbr między swoimi dziećmi.

Najważniejsze bóstwa, według moich badań, to:

  • Ong Troi – wietnamski król bogów. Włada domeną autorytetu, godności władzy, bezpieczeństwa publicznego, sprawiedliwego osądu i honoru wojennego. We współczesności jest patronem relacji człowieka z pozornie wszechpotężnym organizmem państwowym. Ofiarowuje się mu dobra, aby uniknąć donosów i problemów z tajną policją, uchować się od inwigilacji, ale też zyskać przychylność wpływowych członków Partii; 
  • Jambhala – znany także pod indyjskim imieniem Kubera. Otyły bóg bogactwa, patron zawodowy wszelkiej maści przedsiębiorców. Złożone mu dary mają wracać do wyznawcy zwielokrotnione, a sama obecność posągu sprowadza klientów do przybytku;
  • Budai – znany na całym świecie „gruby Budda”. Jest opiekunem radości z życia, którego brzuch należy potrzeć, aby zyskać jej trochę dla siebie;
  • Thien Hau – wietnamska bogini świtu, wskazująca ludziom drogi. Wiecznie młoda, bo odradzająca się wraz ze słońcem, przemieszcza się po niebie rydwanem. Na terytoriach nadmorskich i wyspiarskich znana jest ze sprowadzania do domu zagubionych ludzi morza, dosłownie jako Stella Maris [Gwiazda Mórz, tytuł równolegle nadany przez katolików Maryi]. Ma dwóch synów, Boskich Bliźniaków;
  • Quan Am – Bogini Miłosierdzia. Oryginalnie była buddyjską świętą [chin. Guanyin] i jej kult rozpowszechnił się wraz z ekspansją tej religii, ale w toku dziejów wstąpiła do lokalnych panteonów jako całkowicie niezależna bogini. Chroni od nieszczęśliwych wypadków i pomaga pokrzywdzonym, dlatego jest patronką niebezpiecznych zawodów oraz kierowców wszelkich pojazdów (w Wietnamie de facto nie obowiązują żadne przepisy ruchu drogowego ani regulacje bezpieczeństwa).

Pośród Wietnamczyków, dwie wymienione boginie bywają ze sobą utożsamiane. Zwolennicy Thien Hau uważają Quan Am za manifestację swojej niebiańskiej przewodniczki… zaś czciciele Quan Am utrzymują całkiem odwrotnie. Debata rozpoczęła się jeszcze przed narodzinami Chrystusa i nic nie zapowiada, żeby miała szybko dobiec końca. Oba kulty chętnie czczą chrześcijańską Matkę Boską: swego rodzaju „kult maryjny” istnieje w Wietnamie niezależnie od jakiegokolwiek kościoła, ponieważ postać Maryi uznawana jest za kolejny (choć obcej proweniencji) przejaw obecności Bogini. Azjaci pielęgnują ważną dla moich przekonań zasadę, że nie ma potrzeby oglądać się na ozdobniki – jeśli Bogini jest skłonna doprowadzić do końca trudny poród mojej żony albo uleczyć chore niemowlę, to może sobie pochodzić nawet z Marsa! I zawsze znajdzie się dla niej miejsce w praktyce religijnej.

Ta zaś w Wietnamie ulega nieustannym fluktuacjom, których przyczyny są wielorakie. Czołowe bóstwa pozostają ze sobą w przyjaznej, acz zauważalnej konkurencji, prześcigając się na cuda w celu zdobycia wyznawców. Zgodnie z prawdziwie tradycyjną mentalnością, która zanikła u nas wraz z chrystianizacją, miarę boga wyznacza jego potęga. Dlatego jeśli ktokolwiek z niebian chciałby pozyskać dla siebie nowych zwolenników, musi ich najpierw przekonać o swoim wpływie na świat. Wcale niedawno, pomniejsze bóstwa z przeszłości wróciły na salony, ponieważ potrafiły leczyć wiernych z plagi COVID-19 (np. ubóstwiony generał, za życia walczący z zarazą, imieniem Doan Thu’o’ng). Inne tymczasem zawiodły: Boginie Czterech Pałaców okazały się niezdolne uzdrawiać ani skutecznie chronić członków swojego rozrośniętego kultu. Teraz wciąż ciężko pracują, obdzielając swoich ludzi łaskami, aby wynagrodzić tę porażkę i odzyskać ich zaufanie. Azjatycka aktywność religijna, tak jak w przedchrześcijańskiej Europie, jest znacznie bliższa partnerstwu niż bezrefleksyjnemu płaszczeniu się przed ołtarzem.

Bóstwa bardziej zachowawcze, niechętne do brania udziału w konkurencji lub stawiające stabilność wyżej od liczebności, trzymają się dawno ustalonej niszy społecznej. Znani są bogowie kuchennego zaplecza, kanalizacji, wywozu śmieci, dziś nawet przydrożnych parkingów! Bardziej prestiżowe, rozpoznawalne boskie potęgi, mają pod swoją kuratelą całe kategorie zawodowe.  Konfucjusz jest bogiem inteligencji, czczonym przez uczniów, studentów i nauczycieli. Jednym pomaga zdać egzaminy, innym prowadzić młodzież i podtrzymać swoją pozycję (w Wietnamie nauczyciele to jedna z trzech najlepiej zarabiających grup społecznych, obok lekarzy i milicjantów, ciesząca się zasłużonym szacunkiem otoczenia). Budda Gautama – oryginalny Budda odpowiedzialny za założenie religii – jest z kolei opiekunem kleryków, mnichów, ludzi poświęcających życia na rozwój duchowy. Wietnamscy bogowie wojny, Thanh Gióng i Tran Hu’ng Dao, są niemal nieobecni w życiu przeciętnych ludzi, którzy wciąż pamiętają grozę niedawnych konfliktów… ale otrzymują jednak hojne ofiary ze strony wojska oraz funkcjonariuszy bezpieczeństwa wewnętrznego, którego członkowie stale ryzykują życie w walce.

Indoeuropejskie bóstwa cieszą się kultem pradawnego starszeństwa, ale niskiej popularności. Wyjątkiem byłby może wspomniany Ong Troi, gdybyśmy umieli jednoznacznie potwierdzić, że wywodzi się on od indoeuropejskiego boga prawości (naszego Tiwa). Napotkałem tylko jeden ołtarz poświęcony De Thich Thien, czyli wedyjskiemu Indrze i germańskiemu Thunarowi, na którym nie omieszkałem złożyć ofiary. Należałem przy tym do wąskiej grupy, obejmującej może pięć osób, oddających cześć temu zapomnianemu bóstwu. Bogini świtu, refleks neolitycznej Hewsos (germańskiej Austry), jest istotną postacią na skalę regionalną. Świątynie skupione są geograficznie dookoła Sajgonu, część rozproszona na południowym wybrzeżu. Jest jednak czczona z dużą intensywnością i przyznam, że nigdzie nie widziałem tak dobrze prosperującego miejsca kultu. Pozwólcie, że opiszę:

Lokacja jest ukryta wśród ciasnej zabudowy miasteczka, tak że cudzoziemcom niezwykle trudno tam trafić. Przechodzi się bramą od ulicy, wprost do zewnętrznego sanktuarium. Tam znajdują się figury kultowe Cau Tai (So’n Tinh) i Cau Quy (Thuy Tinh): boskich bliźniąt. Bogowie ci strzegą swojej matki (według teologii uznawanej w świątyni; inni czciciele identyfikują ich relację jako romantyczną, gdzie dwaj bracia zabiegają o rękę Bogini), zaś w zamian za ofiary, zapewniają ludziom sprzyjającą pogodę w porze monsunu, dodają potencji seksualnej i zdrowia, ratują ludzi zbłąkanych na morzu bądź rozbitków. Mają swoje własne świątynie, choć bardzo niewiele, rozmieszczone w szczerym polu na tle co bardziej widowiskowych krajobrazów.

Przejść dalej można jedynie za aprobatą strażnika świątynnego, tutaj atletycznie zbudowanego młodego mężczyzny, który dźwiękiem gongu wzywa kolejnych wiernych do składania ofiar. Kiedy takowych zabraknie, sam składa je w mniejszych interwałach. Opiekun świątyni sprawdza podstawowe walory uczestników: trzeźwość, brak narzędzi umożliwiających wandalizm ani symboliki politycznej (komunistyczna jest dozwolona). Ocenia też, czy strój jest stosowny do okoliczności – wystarczy zachować przyzwoitość i zdjąć buty. Spośród religii azjatyckich, tylko buddyści narzucają dodatkowe rygory odzieżowe kobietom. Te muszą być w świątyniach bardziej okryte; niektóre odłamy zabraniają im nosić spodnie, inne nakazują ukryć włosy pod chustą. Poganie nie przewidują takich ograniczeń.

Po spełnieniu wymagań, gość otrzymuje wstęp do głównej sali sanktuarium. Wciąż niedostępny pozostał dla mnie taras widokowy, wychodzący na wschodzące słońce taras widokowy, oraz obrzędowa latarnia morska; obie te atrakcje przeznaczono „tylko dla Wietnamczyków”. W centralnym punkcie znajduje się ludzkich rozmiarów idol Bogini Świtu, zasiadający na tle wschodzącego słońca (tarczy ze złotego, połyskującego materiału). Przed nią płoną ognie świątynne, które nigdy nie gasną. Za ich pośrednictwem Bogini jest nieustannie „karmiona” mocą płomieni. Wierni dorzucają do ognia wonności, odpalają od niego całe garście kadzideł w patyczkach, oraz podpalają pochodnie i składają je do dedykowanych temu koksowników.

Atmosfera świątyni jest przytłaczająco ciepła, ale Thien Hau wydaje się zadowolona. Wzrok bogini pada na każdego wiernego, chętnego się przed nią pokłonić: mnie samemu szok odebrał mowę i pomieszał myśli na parę chwil. Była to obecność prawie że namacalna, wyczuwalna jak szum morza w czaszce, jeszcze na długo po opuszczeniu progów tego chramu.

Nie jesteśmy w stanie zreplikować tego efektu na poziomie techniki rytualnej, jaką obecnie dysponujemy. Nie napotkałem jeszcze europejskiej świątyni, zdolnej podtrzymać świętość o takiej sile, ani ofiarnika zdolnego ją do nas przywołać. To doświadczenie było ważnym elementem składowym mojej idei, by poza analizą lokalnych kultów, zbadać też tamtejszy obyczaj ofiarniczy.

Przykładowy ołtarz w miejscu pracy (konkretniej na tarasie karczmy), tutaj poświęcony Budaiowi.

Zapach kadzideł o poranku

Zgodnie z podtytułem i inspiracją wprost ze świątyni, rozpocznę od kadzideł. Rzecz wszechobecna w dawnej religijności pogan, choć odmienna w zależności od klimatu (u nas byłaby to raczej żywica, igliwie, mieszanki ziół i korzeni). Dzisiaj odnoszę wrażenie, że przedstawiciele mojej Tradycji wstydzą się z nich korzystać? Dominuje skojarzenie z praktykami New Age, zachodnimi wariacjami nt. buddyzmu, bądź wprost okultyzmem; w każdym razie, religiami niepogańskimi. Muszę przyznać z żalem, że sami ustąpiliśmy im pola! Kolektywnie zdecydowaliśmy się składać ofiary wywiedzione z popularnej recepcji średniowiecza – miód pitny i mięsiwo, jak żywcem wzięte z prozy George’a R. R. Martina.

…i nie ma w tym nic złego, to wysoce godna ofiara! Wietnamczycy (i inni współcześni wyznawcy religii tradycyjnych) nadal składają bogom ryż i świeże owoce, tak jak czynili to w neolicie. Tylko w międzyczasie, obok klasycznych rodzajów ofiary, upowszechniły się te mniej problematyczne: ogólnodostępne kadzidła oraz kadzidlane banknoty ofiarne [ang. joss money], pozwalające przekazać wartość do świata duchów w sposób szybki i wygodny. Czy ktoś z Czytelników znajduje czas na odprawienie rytuału ofiarnego każdego ranka, przed pójściem do pracy? Mieszkańcy Azji Wschodniej jakoś go znajdują, powszechnie odprawiając go nawet na dwóch ołtarzach: jednym w domu, drugim w miejscu zatrudnienia. Nie zawdzięczają tego swojej gorliwej pobożności ani żelaznej dyscyplinie, jakoby wpisanej w kulturę. Jak w każdym wyznaniu, większość członków jest umiarkowanie zaangażowana i zwraca się ku religii głównie w chwilach kryzysu. Otóż uczestnictwo w praktyce jest tam proste. Każde mieszkanie, nawet wielkości mikrokawalerki, jest tam wyposażone w ołtarz z podobizną jakichś bogów. To podstawowa jednostka życia religijnego, gdzie każdy mieszkaniec ma stały dostęp do świętości. Ludzie nie widują najbliższego im bożyszcza raz w miesiącu, jeśli akurat im się poszczęści na grupowym rytuale, tylko są z nim w stałym kontakcie. Dzięki temu, bogowie są nieustannie obecni w życiu swojego ludu: od miliardera po zamieszkałego na hamaku w dżungli łowcę-zbieracza. Obrzędy są co prawda krótkie, ale regularne, m.in. za sprawą odpowiedniego doboru ofiar oraz metod ich utylizacji.

O pobożności Azjaty zdaje się świadczyć różnorodność obiektów ofiarowanych bóstwom. Pozwolę sobie wymienić najbardziej interesujące typy, oczywiście za wyłączeniem wszechobecnych kadzideł oraz pieniędzy (również tych prawdziwych):

  • świeże owoce, warzywa i orzechy;
  • rozcięte kokosy z odświętną słomką;
  • żywe kwiaty oraz rośliny doniczkowe (które zdobią ołtarz i okresowo ofiarowuje się ich pędy, liście, etc.);
  • woda mineralna i napoje słodzone w plastiku (!), całe baniaki lub zgrzewki;
  • paczki i puszki napojów, produktów żywieniowych, ugotowane posiłki w pojemnikach;
  • przyprawy w pojemnikach przypominających nasze pieprzniczki, solniczki i sosjerki;
  • atrament i pergamin, ściśle związany z kultem Konfucjusza;
  • zaparzona podczas rytuału herbata lub kawa, której filiżanki stawia się przed każdą podobizną boga;
  • prażone nasiona kawy oraz susz herbaciany, prawdopodobnie do zaparzenia przy okazji następnego przywołania;
  • mydełka, kosmetyki, świece zapachowe;
  • fermentowane produkty mleczne – tamtejsi bogowie zdają się lubić odpowiedniki naszego kefiru, maślanki, itp.;
  • świece, czasem w szklanych pojemnikach mocno przypominających polskie znicze;
  • błyszczące otoczaku (m.in. kwarc, labradoryt, malachit – typowe dla kultu Kubery) które dokładane po jednym w misy i posegregowane według rodzaju, składają się ostatecznie na „skarb” dodający ołtarzowi mocy. Podobnie działają, jak sądzę, zabytkowe monety sypane w dedykowane miski;
  • cenna biżuteria zarzucana na figury bóstw (raczej rzadko spotykany zwyczaj).

Intencje wygłasza się wobec figury lub przekazuje za pośrednictwem taoistycznego, płóciennego talizmanu zawieszanego na świętym drzewie. Istnieją też alternatywne metody składania ofiar. Niektóre duchy (np. pomniejszy Bóg-Żuraw) przyjmują hołd w postaci ciepła ludzkiego ciała, dlatego trzeba je potrzeć. Inne, jak chociażby Małpi Król Ton Ngo Khong, wynagradzają odwagę śmiertelników. Ich kapliczki położone są blisko trudnych tras wspinaczkowych, wprost w jaskiniach na półkach skalnych, lub na zapleczu klasztorów buddyjskich, gdzie dotrą jedynie najbardziej wścibscy wędrowcy. Tych właśnie Małpi Król obdarowuje in blanco. Istnieje też kategoria bytów rozpatrywanych jako Wielcy Przodkowie. Na samym szczycie hierarchii jaśnieje Ojciec Wietnamu, Ho Chi Minh. Obok niego czci się też Ostatniego Cesarza Bao Dai (jako Wielkiego Przodka monarchistów). Na obrzeżach panteonu stawia się Jezusa Chrystusa, Wiktora Hugo i Joannę D’arc, jako „francuskie duchy” sprowadzone wraz z kolonizacją, ale jednak stanowiące pewną siłę w wymiarze nadprzyrodzonym. Istnieją też bóstwa anikoniczne, głównie związane z wojną, zbyt straszne aby tworzyć ich wizerunki. W takich okolicznościach do przywołania dochodzi przed tablicą, gdzie ich imiona zapisane są starożytnym alfabetem chińskim.

Świątynie są samorządnymi instytucjami, podległymi jedynie Partii (tak jak dawniej Cesarzowi; orientaliści nazywają zresztą azjatyckie Monopartie „kolektywnym cesarzem”). Jeśli dany chram podupada, zawsze może liczyć na wsparcie finansowe, ale nie słyszałem o sytuacji, żeby było to wymagane. Skarbonki świątynne pękają w szwach od datków i trzeba je opróżniać raz w tygodniu, bo skrzynie wielkości urny wyborczej zwyczajnie się nie domykają od napchanych do środka banknotów. Poza utrzymaniem świątyni oraz wystawnymi ofiarami, fundusze te utrzymują rozmaite instytucje życia publicznego – np. przedszkola, sierocińce, fundacje charytatywne – a także pozaświątynne miejsca kultu, święte gaje oraz plaże. Każde takie miejsce ma swojego opiekuna, który pełni również funkcję stałego ofiarnika oraz stróża nocnego; istnieją też kaplice duchów świątynnych, gdzie tylko on ma dostęp. Świątynia wypłaca mu solidną pensję. Solidną, rzecz jasna, na wietnamskie warunki (wciąż poniżej naszej minimalnej), ale pozwalającą tam godnie utrzymać rodzinę.

Zadziwia zrośnięcie się instytucji publicznych z religią w sposób, na europejskie oko, wręcz ordynarny. Gminne budynki Partii i rady robotnicze budowane są w stylu architektonicznym wzorowanym na chramach, tymczasem na świątyniach wiszą plakaty propagandowe. Jedna z najważniejszych świątyń w kraju bezpośrednio przylega do mauzoleum Ho Chi Minha, założyciela KPW i niezaprzeczalnego protagonisty w państwowym kulcie jednostki (aby dostać się do któregokolwiek z tych świętych miejsc, trzeba przejść wojskową kontrolę bezpieczeństwa). Program nauczania przewiduje agitację na rzecz wietnamskiej religii ludowej oraz kurs mitologii porównywalny z naszymi lekcjami religii, tyle że obowiązkowej dla każdego dziecka. Partia sponsoruje też teatry, które chętnie wystawiają przedstawienia na bazie mitów w całej rozpiętości swojego medium: od teatrzyków lalkowych po widowiskową operę. Lokalne komitety partyjne ozdabiają miasta przy okazji świąt, czego pamiątkami są np. murale przedstawiające motywy mitologiczne.

Świątynia w Tay Thien ozdobiona na święto flagami reprezentującymi wietnamskich pogan (każdy kolor oznacza inny żywioł).

Pogaństwo z wietnamską charakterystyką

Wietnamczycy czczą panteon w którego najstarszych warstwach, kryją się rozpoznawalne dla nas bóstwa Indoeuropejczyków. Inne, jak nietrudno zauważyć, funkcjonują na takich samych zasadach. Tak jak nasi bogowie, tamtejsi również przyjmują ofiary i udzielają pomocy wiernym, mają swoje bożnice i święte gaje. Ich obecność w kraju tak oddalonym, wydaje się jednak silniejsza, a religia – mimo swojej decentralizacji –zorganizowana lepiej niż najpoważniejsze „ligi pogańskie” świata Zachodu. Uniwersalistom nigdy nie udało się zepchnąć wietnamskich pogan do podziemia, więc kraj nadal należy do nich, a religijność tradycyjna przenika rozmaite aspekty życia codziennego. Nie pomyliłbym się o wiele twierdząc, że Wietnam jest krajem 27 milionów ołtarzy, bo tyle jest tam gospodarstw domowych. Tak jak było wśród wszystkich pogan, aktywność religijna obracała się dookoła własnego domu oraz pracy, pochłaniającej resztę życia. Składa się bogom różnorodne ofiary, spośród których tylko wybrane ulegają zniszczeniu (najpopularniejsze kadzidła oraz pieniądze kadzidlane) podczas rytuału. Reszta po wyświęceniu, zostaje rozdysponowana na pożytek społeczności. Świątynie, od małych kapliczek po rozbudowane kompleksy wielu zrośniętych chramów, są integralnym elementem krajobrazu społecznego, jak do niedawna katolickie parafie w Polsce. Organizowane są tam festyny, na obrzeżach kwitnie handel, ludzie oddają tam pod opiekę dzieci i przychodzą na występy artystyczne. Sam panteon wietnamski jest płynną formą organizacji bogów, gdzie dynamika siły ulega zmianom, podobnie jak domeny ich samych. Na wietnamski Olimp wstępują od czasu do czasu nowe postacie, inne odchodzą w zapomnienie. Mimo niesnasek politycznych, kapłani nie lekceważą okazji do poznawania świata nadprzyrodzonego: nawet jeśli oznacza to uczenie się od nielubianych katolików.

Na całokształt wietnamskiej religii ludowej składają się dziesiątki kultów: istnieje wietnamski szamanizm [Len Dong], matriarchalny kult Wielkiej Bogini [Dao Mau], kościół pragnący pojednania wszystkich kultów w kraju [Caodai] i nawet całkiem dziwne, niszowe twory, jak wspólnota Kokosowego Mnicha [Ong Dao Du’a]. Wszystkie tworzą mieszankę, składającą się na jedną całość, tak oczywistą dla rodzimej ludności, że właściwie nie uznają jej za religię. Dla nich, pogaństwo jest faktem życia, do którego można co najwyżej dokooptować jakąś religię… co przecież chętnie czynią, żonglując wyznaniami. Parafrazując klasyka, Wietnamczyk od urodzenia jest poganinem, edukacja czyni go konfucjanistą, dorosłość taoistą, a perspektywa śmierci pcha w objęcia Buddy. Wyrazem tego przyrodzonego pluralizmu mogą być współdzielone ołtarze, obecne np. w salach ślubnych czy na cmentarzach. Są to poświęcone przez różne wyznania „stacje modułowe” obejmujące stół ofiarny, mównicę dla kapłana (zorientowaną na wschód) oraz wywyższone miejsca na podobizny bóstw. Zależnie od życzenia rodziny zamawiającej rytuał, miejsce zajmuje tam szaman, wyrocznia, mnich lub ksiądz, przynosząc swoje idole jedynie na czas spotkania. Czasem występują w duetach albo i większych grupach, jeśli klienci nie mogą się zdecydować, które wyznanie jest stosowniejsze dla danej okazji. Dlaczego miałoby to komuś przeszkadzać?

Jak było w Wietnamie? Bawiłem się przednio, ale aspekt badawczy długo jeszcze będę wspominał jako lekcję pokory. Nie traktujcie zatem poniższych słów, jako ciskania gromów z pozycji autorytetu, bo jest to równocześnie moje własne przyznanie się do błędów. Jakkolwiek zawsze powtarzałem, że sytuacja religijności tradycyjnej w krajach Okcydentu nie wygląda najlepiej, tak dopiero odwiedzenie Orientu uświadomiło mi skalę problemu. Choć to ich państwa pragną dogonić nasze pod względem komfortu życia, wydajności pracy czy zarobków, to wyprzedzają nas o lata świetlne w sferze duchowości. I trudno nawet rozpatrywać to w kategoriach rozwoju, bo nie powiedziałbym, żeby wietnamska religia ludowa diametralnie zmieniła się przez ostatnie 2000 lat. Mieszkańcy tych terenów nigdy nie zatracili porozumienia z bogami, jakim dysponowali również europejscy poganie. Obcując z taką wiarą, nawet jako zewnętrzny obserwator, porównania ze współczesnymi próbami rekonstrukcji religii same cisną się na usta. Nie muszę raczej dodawać, że neopoganie wypadają w nich żałośnie; nawet przed najlepszymi z naszej społeczności, rozpościera się daleka, nieprzebyta droga. Przedstawiony obraz nie każdemu z Czytelników musi imponować! Azja Południowo-Wschodnia to tylko jedna z plejady barw religii tradycyjnej: już Korea czy Mongolia mocno się od niej różnią, nie mówiąc o Afryce, Polinezji czy Karaibach. W świecie roi się od naszych współwyznawców, starszych braci z których doświadczenia powinniśmy czerpać nauki. Należałoby tylko przestać się snobować i otrzepać kurz z ołtarzy, tchnąć tam odrobinę życia. Albo wręcz przeciwnie! Może właśnie z poczucia własnej, europejskiej godności, powinno wykiełkować ziarno autorefleksji. Jako dziedzice wielowiekowej Tradycji uważającej się za centrum świata, powinniśmy czuć wstyd, gdy przegrywamy na gruncie religijnym z niepiśmiennym łowcą-zbieraczem.

Bibliografia

Artykuł powstał w oparciu o moje własne doświadczenia, badanie terenowe oraz opinie miejscowych strażników świątynnych. Jednocześnie, gdyby ktoś chciał zgłębić temat dokładniej lub zweryfikować moje twierdzenia: załączam wybór literatury przedmiotu. Jak zawsze, składa się wyłącznie z materiałów dostępnych za darmo online.

Anh Q Tran, Gods, Heroes and Ancestors: an interreligious encounter in 18th century Vietnam, Oksford 2018.

Bayly Susan, Phuong Pham Quynh, Hero and deity: Tran Hung Dao and the resurgence of popular religion in Vietnam, Journal of the Royal Anthropological Institute 2012, t. 18, nr 1.

Chung Van Hoang, New Religions and State’s response to religious diversification in Contemporary Vietnam: Tensions from the reinvention of the Sacred, Berlin 2017.

Chung Van Hoang, The State and the Resurgence of Popular Religiosity in Vietnam, ISEAS 2017, nr 55.

Cleary Jonathan Christopher, Buddhism and Popular Religion in Medieval Vietnam, Journal of the American Academy of Religion 1991, t. 59, nr 1.

Dan Tuan Anh, Religious Identity in Hanoi, Vietnam Today, world Journal of Social Sciences and Humanities 2018, t. 4, nr 3.

Dzung Than, The Femininity of Religious Practices in Buddhism and Roman Catholicism in Vietnam, Journal of Theta Alpha Kappa 2024, t. 48, nr 2.

Hoskins Janet, What are Vietnam’s Indigenous Religions?, CSEAS Newsletter 2011, nr 64.

Lang Graeme, Modernity and re-enchantment: religion in post-revolutionary Vietnam, Asian Ethnicity 2009, t. 1, nr 10.

Law Judith, The religious beliefs and practices of the Vietnamese Community in Britain, Leeds 1991.

Matthews Bruce, The Place of Religion in Vietnam Today, Buddhist-Christian Studies 1992, t. 1, nr 12.

Nguyen Dang Huu, Rituals and Magic on the transition of Sacredness in Folk Religion in Central Vietnam, Kritika Kultura 2024, nr 44.

Phuong Nguyen Thi, Religion, Law, State and Covid-19 in Vietnam, Journal of Law Religion and State 2020, nr 1.

Quan Hung Nguyen, Michal Valćo, Julia Krokhina, Elena Ryabova, Tatyana Cherkasova, Religion, culture and Vietnam seen from a cultural-religious point of viev, European Journal of Science and Theology 2020, t. 16, nr 4.

Taylor Philip, Goddess on the Rise: pilgrimage and Popular Religion in Vietnam, Honolulu 2004.

Taylor Philip, The Goddess, the Ethnologist, the Folklorist and the Cadre: situating exegesis of Vietnam’s Folk Religion in Time and Place, The Australian Journal of Anthropology 2003, t. 3, nr 14.

Thien Do, Popular Religion in Contemporary South Vietnam: a personal approach, Journal of Social Issues in Southeast Asia 1997, t. 12, nr 1.

Thoi Nguyen, Vietnam’s religious policy: navigating the path to Religious Freedom, Queios 2023.

Tran Minh Duc, Analysis of Relationship between Religion and Vietnamese Culture Today and Prediction of Some Religious Security Trends in the Coming Time, International Journal of Social Science and Human Research 2024, t. 7, nr 6.

Tran Thi Thao Hien, The Changes in the Religious and Belief Life of Vietnamese People in the Current Period: from Practice to Policy, Global Academic Journal of Humanities and Social Sciences 2022, nr 20.

Trinh Thi Thanh, Beliefs and Folk Beliefs of Vietnamese People, South Asian Research Journal of Humanities and Social Sciences 2020, t. 2, nr 4.

Van Dang Nghiem, Religion and Belifs in Vietnam, Social Compass 1995, t. 3, nr 42.

Vo Van Sen, Nguyen Ngoc Tho, Crossing boundaries and state-building: harmonisation and tolerance in Vietnamese Religions, IJAPS 2020, t. 16, nr 2.

Vu Hong Van, Promoting the value of Vietnamese People Folk Beliefs: policies and recommend solutions, Journal of Contemporary Issues in Business and Government 2021, t. 27, nr 1.

Vu Hong Van, The difference between the Tutelary God and the Village’s Tutelary God. Role and meaning of belief worship the Village’s Tutelary God for the spiritual life of Vietnamese People, International Journal of Humanities Social Sciences and Education 2019, t. 6, nr 7.

Vu Hong Van, The influence of Taoism on the folk beliefs of the Vietnamese, The Russian Journal of Vietnamese Studies 2022, t. 6, nr 4.

Vu Thi Hien, The change of Vietnamese Folk Beliefs in the new context: study a typical religious activity, Isagoge 2021, nr 5.