Przeżytki starogermańskie wśród Wizygotów i Swebów w Iberii

Łuki w wizygockim kościele Santa Maria de Melque, prowincja Toledo w Hiszpanii. Pierwsza połowa VIII w. n.e.

Zarys tematu

Wielka wędrówka ludów (między IV a VI w.) spowodowała rozlanie się plemion germańskich na cztery strony świata. Ludzie ci przez kolejne dekady pokonywali setki kilometrów, aby zwieńczyć trasę ustanowieniem tzw. państw barbarzyńskich – był to początek niejednego z istniejących do dzisiaj krajów na mapie Europy. Germanowie nierzadko rozpoczynali wędrówkę na terytorium dzisiejszej Polski, Ukrainy czy Skandynawii, aby zakończyć ją na Bałkanach, w Tunezji bądź na Półwyspie Iberyjskim. Ostatni z wymienionych wybrały historycznie dwie grupy – pochodzący z centralnej Germanii Swebowie, oraz wschodniogermańscy Wizygoci. Pierwsi z nich przed rokiem 500 przejęli obszar zbliżony do Portugalii, tymczasem drudzy obejmowali swoim zasięgiem terytoria dzisiejszej Hiszpanii i południowej Francji (dosyć krótko). Państwo Swebów istniało do roku 585, kiedy to zostało wchłonięte przez Wizygotów; oni sami zostali wyniszczeni dopiero przez kalifat Umajjadów na początku VIII wieku. Kultura tych ludów stanowiła istotny komponent z którego wyrosły tożsamości portugalska i hiszpańska, co do dzisiaj znajduje szerokie poświadczenie w tamtejszym zasobie imion, nazwisk, oraz nazw topograficznych.

Jednakże dawniej, sprawa nie była wcale taka oczywista. Obecnie szacuje się, że około roku pięćsetnego, Iberia mogła poszczycić się nieco ponad 4 milionami mieszkańców. Tymczasem ludności germańskiej, przede wszystkim wizygockiej oraz swebijskiej, przywędrowało tam około 130 tysięcy. Oznacza to, że Germanowie stanowili tam nie więcej niż 3% ludności (przy bardziej optymistycznych szacunkach odnośnie zaludnienia półwyspu, ta dysproporcja tylko się zwiększa). Na wsi dominowała kultura hispano-rzymska, tymczasem w mieście większość stanowił żywioł hellenistyczny, orientalny i żydowski. Wobec tak miażdżącej przewagi, napływowa ludność germańska stanowiła kroplę w morzu; na niedomiar złego, była to kropla raz jeszcze podzielona, między elity solidnie już schrystianizowane (w różnych okresach na arianizm lub chrześcijaństwo chalcedońskie), a ludność poddaną, która pozostała jawnie lub skrycie pogańska.

Wbrew ustaleniom historyków dziewiętnastowiecznych, dziś już wiemy, że większość Wizygotów i Swebów nie była wcale wolnymi gospodarzami, uwłaszczonymi na rozparcelowanych latyfundiach Rzymian. Taki dobrostan spotkał władze plemienne, członków drużyny wojennej władcy, oraz jego notabli, którzy mieli pod panowaniem szerokie rzesze zwyczajnych wojowników i ich rodzin. Podczas migracji przedstawiciele tej grupy społecznej nie posiadali raczej ziemi, tylko stada zwierząt, które wypasali na dobrach pod opieką możnego protektora (tego rodzaju układ społeczny będzie potem istotną cegiełką w budowie feudalizmu). Istniała rozbieżność kulturowa między elitami, chętnie romanizującymi się w kontakcie z cywilizacją śródziemnomorską, a „nizinami” o konserwatywnym charakterze, nieprzyjaznym nowinkom. Postawiwszy to rozgraniczenie, muszę dodać do niego również ostrzeżenie, że nie wolno generalizować takich zjawisk jako konfliktu klasowego. Do końca istnienia państwa Wizygotów pojawiają się przesłanki, że elity wykazywały się wobec „bałwochwalców” daleko posuniętą tolerancją, jeśli nie sympatią. W rezydencjach i pod protekcją możnych, odbywały się okazjonalnie rytuały pogańskie; źródła nie wspominają nam o aktywnym udziale gospodarzy, więc może była to zasługa raczej solidarności plemiennej lub wynikającego z kultury germańskiej pluralizmu religijnego? W progach domów życzliwie obojętnych notabli wizygockich działały w najlepsze pogańskie tradycje ich współziomków, ale nie tylko, bo także obrzędy hellenistyczne, celto-iberyjskie, oraz kulty orientalne wyznawane przez ich niewolników (sic! chociaż jeszcze szerzej znalazło to swój wyraz w państwie Longobardów).

Przyznaję z przykrością, że o pozachrześcijańskim życiu duchowym elit społecznych wiemy mało. Dlatego to nie oni, lecz pagani i rustici (łacińskie określenia na wieśniaków) staną się dzisiaj przedmiotem naszych rozważań. To wśród nich przetrwał latami skromny repertuar przeżytków religijnych, iberyjskiej schedy po rodzimowierstwie germańskim. Wybór ten był notowany kilkukrotnie przez badaczy, których raczyłem wymienić w sekcji bibliograficznej, jednak nigdy nie doszło do sumaryzacji wszystkich uzyskanych przezeń informacji, możliwych do wyłowienia spośród morza niesprecyzowanych „reakcji pogańskich” wypisanych w ówczesnej literaturze, dokumentach, lub odzyskanych za sprawą etnografów i archeologów. Spróbujmy wyłożyć światu ten skromny skarbczyk na łamach kilku następnych segmentów.

Państwa w Iberii ok. r. 560 n. e.

Ubodzy zmarli

Ludność z której zwyczajami chcemy się teraz zaznajomić, posiada charakterystyczny system osiedlenia, co możemy wywnioskować pośrednio z toponimii, a bezpośrednio po analizie pochówków. Osiedlała się ona na wsiach wokół większych ośrodków, szczególnie na dużych płaskowyżach o niskowydajnym rolnictwie (natomiast doskonałych pod wypas). Głównym skupiskiem Wizygotów był obszar Mesety pomiędzy górami Kantabryjskimi i Kastylijskimi, tzw. Pola Gotów. Tymczasem Swebowie skupili się na analogicznych polach w pobliżu Bragi. Istotne punkty osiedlenia znajdowały się również w Astrodze i Oporto, pod Meridą, Barceloną, Sevillą oraz Toledo. Miejsca te mogą wydawać się geograficznie rozbieżne, co rodzi pytanie „czemu omawiać Swebów i Wizygotów w jednym tekście?”. Odpowiedź można sformułować równie szybko: od początku osiedlenia etnosy te mieszały się oraz ze sobą sąsiadowały, nie budując nigdy oddzielnych cmentarzysk.

Analiza grobów nie pozwala odróżnić zmarłych kultury swebskiej od wizygockiej (obecne dociekania naukowe wręcz odchodzą od tych kategorii i wcale do rozróżnienia nie dążą, klasyfikując je ogólnie jako pochówki nie-rzymskie). Jest to tym słuszniejsze, że ze Swebami państwo współtworzyły przynajmniej dwa inne plemiona, pochodzące z tego samego kręgu kulturowego. Wszystkie te groby można oddzielić od populacji zromanizowanej na podstawie jednego, modelowego wyróżnika – zmarli na podróż pośmiertną nie otrzymywali żadnych dóbr grobowych, tylko własne ubrania. Ponadto takie groby odnajdywane są w skupiskach tam, gdzie zgodnie z przekazem historycznym osiedlali się Germanie. Daje to wystarczające podstawy by przypuszczać, że ci tajemniczy ubodzy zmarli faktycznie należeli do interesujących nas grup.

Owego faktu nie możemy, niestety, potraktować jako umotywowanego religijnie. Większość plemion germańskich dobra grobowe stosowała. Ich brak mógł być zjawiskiem kulturowym oryginalnie iberyjskim, wizygocką fuzją obrzędowości rodzimej, ariańskiej i być może pryscyliańskiej. Skoro zjawisko to dotyczy także skupisk identyfikowanych jako swebijskie, można je poczytywać jako przesłankę do postępującej gotyzacji tego plemienia. Nic dziwnego, bowiem kultura Wizygotów była atrakcyjna także dla ludności rzymskiej i projekt ostatecznie zakończył się sukcesem; w ostatnich dniach istnienia państwa, miażdżąca większość utożsamiała się z Gocją, tamtejszym prawem oraz mówiła łacińsko-gockim pidżynem, od którego wywodzi się szlachetna mowa Cervantesa.

Zdecydowanie bardziej do sfery wierzeń przystaje obecność pochówków wampirycznych. Odkryto kilka staroświeckich grobów, zawierających zdekapitowane ciała noworodków, oraz jeden w którym serce dziecka zostało przebite żelaznym prętem (wykutym specjalnie w tym celu). Germanowie w Iberii rozpoznawali być może stworzenie, które dzisiaj nazwalibyśmy upiorem (zresztą formułę ich unieszkodliwienia wynieśli ze swoich siedlisk na naszych obecnych ziemiach). Specyficzny wybór zwłok pozwala stwierdzić, że takimi złymi duchami stawały się dzieci zmarłe przed oficjalnym przyjęciem do wspólnoty ludzi, poronione lub „potworne” tj. urodzone z niepełnosprawnościami odrażającymi, a uniemożliwiającymi przeżycie więcej niż paru dni. Tkwi w tej wierze prosta przesłanka, że również pogańscy Germanie przed wędrówką znali niesprecyzowany zwyczaj przyjmowania dzieci do świata żywych. W omawianym okresie taką cezurą był już chrzest, forsowany przez władze z całym ich majestatem. Sama wiara w upiory jest jednak przedchrześcijańska i była usilnie zwalczana. Dotyczyła oczywiście nie tylko noworodków, podobnie unieszkodliwiono także dorosłych zmarłych, którzy z różnych przyczyn nie mogli dokonać pokojowego przejścia ze społeczności osób żywych do zaświatów.

Na cmentarzach organizowano również pogańskie ceremonie. Możemy podejrzewać, że zastąpiły one w tej roli kurhany, jako miejsce, gdzie granica między światami ludzi i duchów jest szczególnie cienka. Wcale nie musiało być to miejsce posępne, nie w dzień świętowania, a jedynie szczególnie namaszczone i chronione przed wzrokiem ciekawskich. O samych rytuałach wiemy tyle, że składano tam w ofierze psy, które po zabiciu zakopywano w granicach cmentarza. Nie ma to wiele wspólnego z późniejszą koncepcją zabijania psa przy okazji zakładania nowej nekropolii (znanej także w Polsce, do XX wieku), gdyż czyniono to na starych już i wielowarstwowych miejscach pochówku, wykorzystywanych jeszcze przed nadejściem Germanów.

Obrzędy organizowano również na świętej ziemi innego rodzaju, czyli w opuszczonych budynkach kościelnych oraz wśród przyrody na obrzeżach klasztorów; często dublowało się to ze wspomnianymi powyżej cmentarzami, które były przykościelne. Jest raczej prawdopodobnym, że wynikało to z przywiązania do ustalonych wcześniej miejsc kultu (świętych lasów, wzgórz, źródeł, etc.), które wraz z chrystianizacją doktrynalnie kolonizowano. Kiedy przestrzeń taka zwolniła się, poprzez opuszczenie, lub uświęciła ponownie poprzez zbudowanie cmentarza, nie należało przepuścić okazji. 

Iberyjski kler wynotował również szereg zjawisk, jakie miały miejsce wewnątrz samych kościołów. Dochodziło do sytuacji zastępowania wina mszalnego… miodem (można przypuszczać, że pitnym, chociaż źródło mówi po prostu o miodzie), śpiewano pieśni i tańczono przy nich tańce kołowe. Szczególnie obwinia się o to młode dziewczyny; ta identyfikacja, podobnie jak samo zjawisko, znajduje swój odpowiednik także na właściwych ziemiach Franków oraz późniejszych Niemców. Przy tej okazji dzielono też rytualne posiłki, których charakteru nikt nigdy nie sprecyzował. Mógł to być więc zwyczaj pogański, synkretyczny lub zaadaptowany na potrzeby chrześcijaństwa. Jedyną wskazówką jest to, że aparat Kościoła podjął się zwalczania go na szczeblu lokalnym oraz wyższym, synodalnym.

Groby germańskie pod Madrytem, przełom VI i VII w. n. e.

W lasach działy się straszne rzeczy

Podstawowym źródłem do analizy wczesnośredniowiecznych obyczajów ludowych, religijnych lub świeckich, są chrześcijańskie penitencjarze, kazania oraz listy duszpasterskie, wymieniające zachowania uznawane za godne potępienia. Jest to literatura obfitująca w wiadomości, jednak skromna, kiedy potrzeba przeprowadzić mocną identyfikację „kto właściwie robił te straszne rzeczy” które dzisiaj pragniemy rekonstruować? Z punktu widzenia chrześcijańskich ludzi pióra, rozróżnienie etniczne nie było ważne. Istniał Kościół i naprzeciwko niego poganie, stojący w hierarchii wyżej tylko od heretyków. Na obszarze Iberii oznacza to duże trudności z rozpoznaniem, czy dana praktyka występowała wśród napływowych Germanów, ludności zromanizowanej, bądź stanowiła relikt wierzeń celtyckich, punickich, czy pryscyliańskich – heterodoksyjnej grupy chrześcijańskiej o rozbudowanej astrologii. Aby stosownie przygotować się do pisania tego tekstu, byłem zmuszony przeanalizować wierzenia tych zbiorowości, występujące w interesującym nas miejscu i czasie. Następnie przeprowadziłem wstępną selekcję na płaszczyźnie terytorialnej (o miejscach osiedlenia opowiada segment umieszczony powyżej) i redukcję, wedle następujących zasad. Abym uznał obyczaj za germański przeżytek w Iberii, musi on spełniać dwa kryteria:

  1. nie występować w źródłach jako identyfikowany z żadną inną grupą,
  2. mieć swoje analogie na terenach Germanii właściwej lub w skupiskach osiedlenia innych Germanów migrujących (Franków, Burgundów, Ostrogotów, Longobardów).

Zacznę więc od stwierdzeń najogólniejszych, by skończyć na znacznie cenniejszych odkryciach. Możemy być pewni, że Wizygoci i Swebowie nie odstępowali od podstawowych zasad religii tradycyjnej. Wzmiankowany przez duszpasterstwo kult drzew, skał i cieków wodnych, musiał być ich udziałem w podobnym stopniu, co zromanizowanych Celtów. Jest to nieodłączny element naszej duchowości, fundament pod wszelkim kultem świątynnym, zauważalny od czasów najdawniejszych po dzisiejsze kapliczki maryjne w Polsce.

Świadectwo mnicha, odnotowane w żywocie św. Fruktuozusa (skądinąd syna jednego z wodzów wizygockich), przedstawia ceremonię pogan zbierających się w przyklasztornym lasku. Centralną jej częścią była zabawa, obejmująca śpiew i taniec do upadłego. Jadano tam też kiełbasy, conferti, co zważywszy na rutynę żywieniową wczesnośredniowiecznego gminu, oznaczało ścisły związek ze świniobiciem. Germanie w Iberii chętnie trzymali świnie, które dobrze się odnajdywały w dębowych lasach, rozpowszechnionych na obszarze osiedlenia. Zwierzęta zabijano na początku zimy, i była to zapewne okazja, aby część uzyskanego mięsa ofiarować bogom.

Wiele dyskusji w badaniu przeżytków pogańskich wywołały słowa Marcina z Bragi o „kulcie ciem i myszy” (mures et tineas ueneretur) jaki funkcjonować miał wśród Swebów. Chodzi o zostawianie ww. szkodnikom pożywienia, niejako „w ofierze”. Zjawisko to występowało również u Burgundów, nawracanych przez Cezariusza z Alres. Dziś jednak wiadomo, że nie powinno się wiązać tego zwyczaju z przekonaniami religijnymi, ale uznawać za formę wróżbiarstwa przewijającego się wśród ludności wiejskiej swoich czasów, chętnej odczytywać przyszłość z zachowania najróżniejszych zwierząt. W tym wypadku interpretowano znaki, które wygryzły w pozostawionych im materiałach szkodniki gospodarstwa domowego.

Inaczej sprawy się mają z również nazwanym przez Marcina i nie mniej kontrowersyjnym „obserwowaniem stopy” (pedem obseruare). Duszpasterz wskazuje to zachowanie z obrzydzeniem, jako objaw kultu diabła. Nie opisuje jednak o co w nim chodzi. Nie przekonuje mnie powszechna teoria, że chodzi o przesąd odnośnie „wstawania lewą nogą” lub bardziej egzotyczne stwierdzenie, że jest to rodzaj wróżby ze śladów stóp. Są to pewne interpretacje, ale niestosowne w tym właśnie kontekście historycznym. Czasownik „observare” był w Iberii VI wieku stosowany w piśmiennictwie religijnym nie tyle jako nasze „oglądać”, co „odwiedzać” (per analogiam polskie „widzieć się z kimś”). W tym wariancie otoczenie intelektualne Marcina mówiło zarówno o udziale w mszy świętej, jak i czci oddawanej idolom. Nasza fraza oznaczałaby zatem „czczenie stopy”. W tej formie pozwala ona na pewne porównania: Germanowie we Flandrii, których nawracał niedługo później św. Eligiusz, oddawali część wizerunkowi stopy. Zakazał ich również w swojej domenie (na pograniczu osadnictwa frankijskiego i burgundzkiego) święty biskup Aunariusz na mocy rady diecezjalnej w Auxerre, co sugeruje, że były one problemem powszechnym. Moim zdaniem są to wystarczające dowody by uznać, że owa stopa (przynależąca być może do konkretnego bóstwa w odniesieniu do zapomnianego już mitu?) była powtarzającym się obiektem kultu wśród trzech germańskich populacji we wczesnośredniowiecznej Europie. Odmienne, ale podobnie niepasujące do otoczenia obiekty kultu germańskiego napotkałem wśród Longobardów i Wandalów, stąd osobiście uznaję je za trudne do odtworzenia skarby odnoszące się do bóstw plemiennych czy nawet rodowych. Osadzenie ich w naszym obecnym imaginarium mitycznym może być karkołomne, ale godne uwagi w przyszłości. Obecnie należy być dobrej myśli i liczyć, że z biegiem lat tajemnicza stopa odnajdzie swojego długo poszukiwanego właściciela!

Niewątpliwie bardziej rozpoznawalny dla czytelników o tle pogańskim będzie formuła świętowania poprzez „składanie owoców i wylewanie wina na kłodę w palenisku” (effundere in foco super truncum frugem et uinum). Jest to wszakże kłoda jeulowa, a właściwie jej pradziad. Jakkolwiek w wiekach późniejszych znajduje ona swoje odpowiedniki w różnych kulturach Europy, także tych zromanizowanych, tak do Iberii przybywa wraz ze Swebami i jest praktykowana pośród nich, nieopodal Bragi. Późniejsi kopiści wykorzystujący listę Marcina na terenach nie-germańskich modyfikowali ten fragment, podmieniając go na „ofiarowanie na kłodę/do paleniska”, ponieważ nie da się ukryć, że pierwsze zjawisko jest wszechobecne w religiach tradycyjnych – pień drzewa w różnych formach to naturalny stół obrzędowy, podobnie jak płaski głaz – drugie natomiast było rozpowszechnione w dawnym Cesarstwie Rzymskim, gdzie paterfamilias składał w ten sposób ofiary duchom ogniska domowego. W kontraście do tych praktyk trzymanie niespalonej, rzecz jasna do czasu, kłody przy domowym palenisku i otaczanie jej darami konsumpcyjnymi to rzecz charakterystycznie jeulowa.

Ostała się również informacja o rachitycznej kosmologii. Wizygoccy chłopi uznawali istnienie niematerialnej krainy, leżącej „między księżycem a ziemią” i zamieszkanej przez many (manes). Ta rasa duchów urządzała wyprawy łupieżcze po płody rolne, co powstrzymać mogła jedynie interwencja czarownika. Nazwa ta jest w oczywisty sposób zromanizowana, zaś zrównanie tych stworzeń ze starorzymskimi duchami zmarłych, odrobinę naciągane. Jednocześnie sama koncepcja jest poświadczona jedynie dla terytoriów germańskich, konkretniej dla Alemanów, Franków zamieszkujących Pikardię i najpowszechniej Burgundów. Jeśli będzie mi dane napisać tekst o tych ostatnich, znajdzie się tam pełniejszy ustęp dotyczący „podniebnych piratów” i związanych z nimi wierzeń.

Wspomniani wyżej, niedookreśleni w materiale źródłowej użytkownicy chrześcijańskiej magii, rekrutowali się w całej Europie z resztek dawnego kapłaństwa. Jedyne co wiemy o nich w kontekście Germanów Iberyjskich to fakt, że odprawiali dedykowany rytuał przy okazji wprowadzania się rodziny do nowego domu, który należało przedtem magicznie oczyścić. W późniejszej Asturii zachował się tego rodzaju zwyczaj: znachor brał kaczkę lub gęś i jej krwią ochlapywał ściany. Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że korzenie tej czynności sięgają wędrówki ludów, ale istnieje taka szansa. Inne wierzenia bowiem nie przykładały większej wagi do ptactwa wodnego, poza pryscylianami, którzy uważali je za wyjątkowo nieczyste i zgodnie z tą logiką nigdy nie użyliby właśnie jego do oczyszczenia przestrzeni.

Detal z płyty nagrobnej św. Marcina z Bragi, któremu zawdzięczamy wiele materiału do tego artykułu.

Wolne czwartki dla Jowisza

Zgodnie z interpretatio romana, bóstwa w Iberii określano imionami rzymskimi. Wiemy że migrujący tam Germanie nazywali dni tygodnia imionami swoich bóstw, gdyż była to praktyka zwalczana przez kościół. Co ciekawe, odniosła ona sukces pośród Swebów i właśnie przez to ustępstwo język portugalski jest jedynym dialektem romańskim, który nie zachował pogańskiej etymologii dni tygodnia. Wizygoci tymczasem, a co za tym idzie późniejsi Hiszpanie, zromanizowali w tym okresie swoje nazwy. Sprawiło to, że nie znamy imion bogów żadnej z tych społeczności. 

Bezpiecznie będzie założyć, że kobiety germańskie dzieliły popularny wśród wszystkich kultur półwyspu kult Wenery (Frigg?), wzywanej przy okazji robótek ręcznych oraz operacji związanych z zamążpójściem. Wbrew najlepszym intencjom badaczy państw barbarzyńskich, nie można powiązać Frei z tymi aspektami kultury ludowej. Piątek był uznawany za dzień odpowiedni do spraw matrymonialnych także przez zromanizowanych mieszkańców Iberii, Galii i Italii; tymczasem w sprawie kądzieli większy wpływ mieli masowo sprowadzani w te rejony niewolni specjaliści tkaccy, ludzie pochodzący z późnohellenistycznego Egiptu. Nie mamy zatem ani jednej przesłanki na temat bogini, która odnosiłaby się do Germanów; byłoby jednak wielce nieprawdopodobne, żeby ta właśnie odnoga politeizmu kompletnie porzuciła kult żeńskiej bogini. 

Istnieją natomiast dane odnoszące się do dwóch innych bogów, którzy na pewno wydadzą się czytelnikom znajomi. Pierwszym był Merkury wśród Swebów, czyli zgodnie z dość stałym interpretatio, Odyn. To jemu „odkładano kamienie na kupki, stojące przy rozdrożu” i „poświęcano kupy kamieni” jako takie. Mowa tu o niczym innym, jak tylko o harugach, które Marcin z Bragi błędnie utożsamił jako wariant posągów Merkurego, stawianych faktycznie na rozdrożach. Jest to kolejne skojarzenie Odyna z budowaniem sanktuariów, a jest to tradycja długotrwała wśród Germanów Północnych oraz Anglosasów… warto podkreślić też pojawienie się harugu w zupełnie nieoczekiwanym dla mnie miejscu.

Najbardziej kochanym bogiem Germanów w Iberii wydaje się być Thor, nazywany przez źródła Jowiszem, co było częstą praktyką pomimo mocno rozbieżnego charakteru tych bóstw. Dedykowany mu dzień tygodnia, czyli czwartek (dies Iovis), uznawano za święty i przeznaczony na odpoczynek. Zjawisko to znajduje dla siebie miażdżącą liczbę, bo około dwunastu poświadczeń z różnych miejsc w Europie. Mają one miejsce wyłącznie w państwach o istotnych populacjach germańskich, pojawiają się wraz z ich przybyciem, oraz znikają z ewentualną asymilacją. Nigdy nie jest kojarzone z ludnością zromanizowaną lub inną, przystając jedynie do skupisk germańskich lub nieokreślonej proweniencji. Dlatego mogę z dużym przekonaniem przypisać tę inwencję właśnie im. Nie uważam, jakoby był to uświęcony wiekami obyczaj, ponieważ brak o tym wzmianek sięgających sprzed wędrówki ludów. Zapewne był to rodzaj dosłownie rozumianej reakcji pogańskiej. W konfrontacji z obiektywnym benefitem, jakim był jeden dzień wolny od pracy, nasi rustici postanowili pójść za ciosem. Uświęcono dzień będący pod patronatem najpopularniejszego w społeczeństwie bóstwa, kojarzonego zresztą z wysiłkiem fizycznym i przyjaznym nastawieniem wobec ludzkości (a zatem odpowiednio usposobionego, żeby umożliwić nam wypoczynek). Nie oznacza to jednak, że poganie ideowo zrezygnowali z wolnych niedziel. Najczęściej decydowali się „święcić” oba. Na pozór zbliżało to proporcje czasu pracy w tygodniu do tych współczesnych, ale należy pamiętać, że biorąc pod uwagę ilość świąt i innych powodów do celebracji, wczesnośredniowieczny poddany wciąż miał znacznie więcej czasu wolnego od współczesnego człowieka.

Jednym z nieuznawanych przez Kościół świąt, były uroczystości rozpoczynające maj. W Iberii był to również czas wolny od pracy, poświęcony Jowiszowi Wizygotów. Zabawa mogła trwać jedną noc lub kilka dni, nie posiadamy na ten temat informacji. Zachowało się natomiast, dwukrotnie poświadczone (lecz w obu kopiach zniekształcone przez piśmienników) opisanie samego święta. Pewna jest jedna informacja – była to celebracja zbudowana dookoła świętego teatrzyku, odegrania jakiejś scenki mitologicznej przez młodych ludzi ze społeczności. Występowała w nich kobieta przebrana za „maję” (maia) tj. uosobienie miesiąca maja. Analiza fragmentu penitencjarza z Silo i Vigili, skierowanych do germańskich mieszkańców Iberii już po zniszczeniu ich państwowości, przynosi rozmaite wnioski. Część z nich jest prawdziwa, lecz sprzeczna z innymi, przez co problem leży w selekcji. Przy obecnym stanie wiedzy przedstawię po prostu wszystkie możliwości, parafrazując kwerendę znakomitej uczonej Bernadetty Filotas:

  • Maję grała kobieta menstruująca, której krew (lub symbolizm tejże) wykorzystywano, by przynieść ziemi płodność;
  • Mężczyźni przebierali się za ogry (orcus) oraz w skóry dzikich zwierząt;
  • Jeden z aktorów, zapewne mężczyzna, strzelał z łuku i w ten sposób nadawał płodność ziemi;
  • Inny mężczyzna odgrywał nieokreśloną funkcję z rytualnym wykorzystaniem łopaty lub szpadla;
  • Odgrywano scenę z udziałem dziecka i mężczyzny przebranego za ogra – co może oznaczać zarówno scenę z żywotu św. Krzysztofa (który był ogrem o wysokiej pozycji w imaginarium chrześcijańskim) jak i jeden z mnogich wariantów baśni ludowej, gdzie dziecku udaje się przechytrzyć ludożerczego olbrzyma.

Interpretacja jednego, okaleczonego przez łacinę zdania, może dać początek bardzo wielu przesłankom. Nie opowiadam się więc za żadną z nich i pozostawiam wszystkie jako skądinąd inspirujące do własnych rekonstrukcji tego obrzędu. Tym samym, po przedstawieniu wszystkich uzyskanych przeze mnie informacji, pozwolę sobie podsumować te ustalenia.

Para fibul (zapinek do szaty) wizygockich z Kastylii.

Informacja końcowa i wnioski

Wizygoci i Swebowie w okresie posiadania własnej państwowości, byli ludami ochrzczonymi tylko powierzchownie. Elity plemienne przyjęły chrzest względnie świadomie, korzystając z zapewnianej przez Kościół ideologii władzy. Pozostały jednak pluralistyczne i tolerancyjne wobec swoich poddanych. Większość współplemieńców Rechili czy Alaryka, między V a IX wiekiem pozostała przedstawicielami religii tradycyjnej. Mniej lub bardziej świadomie, kultywowali oni przynajmniej kilka tradycji rozpoznawalnych jako elementy rodzimowierstwa germańskiego. Codziennością dla przedstawicieli tego wyznania, we wszystkich jego odmianach, był kult lokalny dotyczący świętych drzew, studni, głazów, etc.

Oderwana od chrześcijaństwa była przywieziona ze wschodu Europy wiara w upiory, jakimi mieli się stawać zmarli pochowani z uchybieniami rytualnymi, lub będący poza nawiasem społeczności. Modelowym przykładem są tu zmarłe noworodki, ponury aczkolwiek częsty widok w społeczeństwach przednowoczesnych. Dzieci przed odpowiednim rytuałem nie zostały jeszcze włączone do wspólnoty ludzi, dlatego po śmierci stawały się złymi duchami nękającymi rodzinę (cf. słowiańskie porońce). Można było je unieszkodliwić poprzez dekapitację lub przeszycie piersi/czaszki żelaznym prętem.

Cmentarze były też miejscem ceremonii pogańskich, niekoniecznie skierowanych do zmarłych, ale z racji na uświęcony charakter miejsca. Podobnie miała się sprawa z kościołami, zwłaszcza opuszczonymi przez kler. W rytuałach pewną rolę odgrywał miód pitny, stałym elementem musiał być taniec i śpiew. Celebrowano w ten sposób świniobicie, ofiarując część świeżego mięsa bogom, oraz przyjście lata na początku maja. Drugie święto było związane z Thorem i jego integralny element stanowiło odegranie sceny o znaczeniu obrzędowym. Młoda kobieta pełniła tam rolę uosobienia maja, czyli mai.

Thor zaś patronował również czwartkom jako dniom wolnym od pracy. Drugim popularnym bóstwem musiał być Odyn, którego czczono na harugach, być może umieszczanych na rozdrożach (jak rzymskie podobizny Merkurego). Po rozbudowanej wszakże kosmologii Germanów zachował się w Iberii jedynie atawizm, jakim jest wiara w niezależną od ludzi rasę duchów przybywających z innego świata na Ziemię podczas wypraw łupieżczych.

Z bardziej egzotycznych, lecz dobrze ugruntowanych źródłowo zwyczajów, należy wyróżnić dwa. Pierwszy to trzymanie przy palenisku niespalonej kłody, wraz z owocami i winem ofiarnym; zachowania tego typu rozwinęły się przez stulecia do formy znanej nam kłody jeulowej. Drugim byłby kult stopy, będącej zapewne oryginalnym idolem odnoszącym się do części ciała jednego z bóstw lub świętością rodowo-plemienną.

Czytelników chciałbym zostawić z wnioskiem prostym, ale niebagatelnie istotnym. Jedyny właściwie powtarzający się motyw w przeżytkach pogańskich na terenie Iberii, to wesoły i ekspresywny charakter obrzędów. Zbyt często rekonstruktorzy, pod wpływem własnego uśpionego chrześcijaństwa lub popkultury, starają się organizować wydarzenia o nastroju jak najbardziej poważnym i podniosłym. Istnieją sytuacje takie jak określone święta czy ceremonie, kiedy jest to stosowne… ale w codziennej obrzędowości nie powinno być mowy o cichym sterczeniu w miejscu – dzień rytuału, to dzień radości. Analiza absolutnie każdej odnogi religijności tradycyjnej, od Nowego Sącza po Karaiby, przyniesie nam zbliżone wnioski. Nie może ona istnieć bez oprawy dźwiękowej, choreografii ruchowej czy teatru (choćby całkiem improwizowanego). Nieprzypadkowo te aspekty przewijają się wszędzie tam, gdzie w sferze duchowej panuje politeizm czy choćby policentryzm; wspólna zabawa jest czynnikiem integrującym społeczność ludzi ze społecznością duchów, a przeprowadzona bez żenady, przynosi radość samym bogom.

Bibliografia

Główne źródła (cały tekst powstał z ich wykorzystaniem):

Arias Jorge, Identity and interaction: the Suevi and the Hispano-Romans, Virginia 2007, LI

Filotas Bernadette, Pagan survivals, superstition and popular cultures in early medieval pastoral literature (500-1000), Montreal 2000, SC

Hillgarth Jocelyn, Christianity and Paganism (350-750). The conversion of Western Europe, Filadelfia 1969, LI

Hillgarth Jocelyn, Popular religion in Visigothic Spain, [w:] Visigothic Spain: new approaches, Oksford 1980, AR

McKenna Stephen, Paganism and Pagan Survivals in Spain up to the Fall of the Visigothic Kingdom, Waszyngton 1938, LI

Salisbury Joyce, Iberian popular religion (600 B.C to 700 A.D) Celts, Romans, and Visigoths, Nowy Jork 1985, AR

Thompson Edward, The Conversion of the Spanish Suebi to Catholicism, [w:] Visigothic Spain: new approaches, Oksford 1980, AR

Źródła tematyczne (są miejscem pochodzenia przynajmniej jednej informacji zawartej w tekście):

Bultrighini Ilaria, Thursday (Dies Iovis) in the later Roman Empire, Rzym 2018, LI

Collins Roger, Visigothic Spain 409-711, Oksford 2007, LI

Ferreiro Alberto, Braga and Tours. Some observations on Gregory’s De virtutibus sancti Martini, Baltimore 1995, MU

Follis Edward, St. Martin of Braga: sources for his tolerance toward the Rustici in sixth century Galicia, Manitoba 1983, OL

Garcia Carlos, Ethnicity in early middle age cemeteries. The case of the “visigothic” burials, Jaen 2011, AC

Panzram Sabine i Paulo Pacha, The Visigothic Kingdom. The Negotiation of Power in Post-Roman Iberia, Amsterdam 2020, LI

Ripoll Gisela, The arrival of the Visigoths in Hispania: population problems and the process of acculturation [w:] Strategies of Distinction. The construction of Ethnic Communities (300-800), Leiden 1998, LI

Thompson Edward, Goths in Spain, Oksford 2000, AR

Wykaz skrótów bibliograficznych:

AR – https://archive.org/

ACA – https://www.academia.edu/

LI – https://libgen.is/ (zawiera w sobie również https://sci-hub.ru/

RE – https://www.researchgate.net/ 

SC – https://www.scribd.com/home 

MU – https://muse.jhu.edu/ 

OL – https://open.library.ubc.ca/