Przeżytki starogermańskie w wierzeniach Mormonów z Utah

Różdżkarz przy pracy, Niderlandy, 1923 r.

Prorok, kapłan i król

Zgłębiając religijność tradycyjną Europy, rzadko zastanawiamy się nad ekscentrycznymi sektami protestanckimi w USA. Bardzo słusznie, ponieważ jest to powiązanie kompletnie obłąkane i nieprzystające do rzeczywistości! Nurty te dzielą setki lat, tysiące kilometrów, krańcowo różny styl życia oraz postawy moralne. A jednak, istnieją pewne podobieństwa. Los wytycza przed nami poplątane ścieżki i nie zaprzeczę, że pokładałem się ze śmiechu, kiedy wpadłem na żyłę złota w najbardziej nieoczekiwanym miejscu. Pozwólcie, szanowni Czytelnicy, że na łamach tego tekstu opowiem trochę o Mormonach i ich znaczeniu dla badań nad wierzeniami dawnych Germanów. Jak się okazuje, wcale niemałym.

Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, potocznie zwany mormonizmem, to religia założona przez proroka Josepha Smitha na początku XIX w. w Stanach Zjednoczonych. Jej wyznawcy zamieszkują w rozproszeniu całą zachodnią część państwa, ale epicentrum osiedlenia znajduje się w stanie Utah – zaprojektowanym jako samorządne terytorium tego wyznania. Są istotną grupą na mapie kulturowej USA, chociaż protestancki mainstream odmawia im prawa do nazywania się chrześcijanami. Wynika to z egzotycznych poglądów na teologię, m.in.: bóg Mormonów ma żonę, podobnie Jezus (jest nią Maria Magdalena). Zasłużeni za życia wierni też mogą po śmierci stać się bogami, analogicznie do nauczania buddyzmu. Wiernym nie wolno spożywać używek, włącznie z kofeiną, natomiast wedle wizji Smitha mogą praktykować wielożeństwo (dzisiaj w większości zarzucili ten pomysł, ustępując pod presją reszty społeczeństwa). Równie zastanawiający jest zwyczaj chrzczenia osób zmarłych, jeżeli tylko duchy wyraziły zgodę ustami swoich potomków. Aby zrozumieć naturę tej przedziwnej wiary, należałoby krótko opisać jego początki. Ponieważ jest ona zjawiskiem naprawdę nowym, możemy sięgnąć do samych korzeni, tj. osoby jej stwórcy i najważniejszego proroka.

Joseph Smith urodził się w ubogiej rodzinie o tradycjach mistycznych. Jego ojciec był zawodowym czarodziejem, kontynuującym dumne tradycje anglosaskiego znachorstwa (ang. Cunning craft). Zarabiał na utrzymanie swojej żony oraz jedenaściorga dzieci, poszukując skarbów przy pomocy czarodziejskiej różdżki. Było to tzw. różdżkarstwo, niezwykle popularna tradycja, poszukiwania pożądanych przez siebie rzeczy, obserwując drgnięcia rozdwojonego kija lub metalowego pręta. W ten sposób użytkownik mógł odkryć drogę m.in. do ukrytych skarbów archeologicznych, złóż mineralnych czy bogatych i niestrzeżonych, a bogatych mogił. Kiedy Joseph Smith na jakąś natrafił, podejmował należne kroki w celu zdjęcia potencjalnej klątwy ciążącej na bogactwach. Czynił to w następujący sposób. Wkładał do kapelusza magiczny kamień, żelazisty jaspis wstęgowy, nazywany „kamieniem wieszczym” lub „zwierciadłem ziemi” [niem. Erdspiegel]. Wpatrywał się w niego tak długo, dopóki nie zapadł w trans. Uwolniony od ograniczeń materialnego ciała, rozmawiał z duchami strzegącymi zagubionych bogactw, negocjując dopóki nie ustąpiły. Poznał w ten sposób cały ukryty świat gnomów, tj. duchów żywiołu ziemi, dbających o to by złożone w niej dobra, pozostały tam na zawsze. Sztukę tę przekazał swoim synom, spośród których najbardziej utalentowany był młody Joseph. Syn został inicjowany przez ojca do loży masońskiej (w ówczesnej Ameryce organizacje tego typu były równocześnie formami samoorganizacji czarodziejów). Ich teologia miała w sobie pewien rys pogański: rodzina Smithów włącznie z Prorokiem, wierzyła w istnienie Jowisza, Marsa i Wenus. Uznawano ich za „duchy planetarne” władające znakami zodiaku oraz udzielające swojej pomocy ludziom, zgodnie z zachodnioeuropejską tradycją ezoteryczną. Joseph Smith nigdy nie zrezygnował z tego poglądu – umarł jako przywódca loży, nosząc odlany ze srebra amulet Jowisza na piersi – ale wedle masońskiego zwyczaju, trzymał to skrzętnie w ukryciu. Do osiemnastego roku życia uczył się pod kierunkiem ojca oraz jego przyjaciół, takich jak wędrowny nekromanta Luman Walters. Wspólnie składali ofiary z owiec i drobiu, najprawdopodobniej dla przebłagania gnomów.

Pewną zmianę przyniosło objawienie religijne. W równonoc jesienną roku 1823, dom Smithów odwiedził przybysz z zaświatów. Joseph konsekwentnie określał go mianem anioła, ale należy wspomnieć, że była to figura bardzo różna od powszechnego wyobrażenia tych stworzeń. Przedstawił się jako Moroni i był karzełkiem z długą brodą, sięgającą aż do kolan. To jego najpowszechniejsza poświadczona forma, jednak za potrzebą mógł też przybrać postać olbrzyma, martwego Hiszpana z poderżniętym gardłem, lub wielkiej ropuchy. Ów anioł zaoferował Smithowi interes, który można bez kpiny określić mianem złotego. Wskazał mu lokalizację indiańskiego kurhanu, gdzie miały się znajdować „złote płyty” zbliżone wymiarami do kamiennych tablic Mojżesza. Wyryto na nich treść zaginionej części Biblii, czyli właśnie Księgi Mormona (stąd nazwa). Aby je uzyskać, Joseph musiał jedynie… odkopać swojego niedawno zmarłego, starszego brata i złożyć na kurhanie fragment jego zwłok. Najpierw spróbował odszukać płyty nie ponosząc tak makabrycznej ofiary, ale poniósł klęskę. Po upływie roku uległ i dopełnił dzieła. Przyzywając do pomocy Moroniego, odszukał artefakty i przetłumaczył ich treść na język angielski. Były bowiem zapisane „reformowanym egipskim” o alfabecie będącym miszmaszem trzech różnych wariantów pisma staroegipskiego, hebrajskiego, języka Majów oraz celtyckiego Oghamu. Kiedy sam zbadałem listę znaków, odkryłem tam również domieszkę germańską: alfabet zawiera w sobie trzy runy (S, L i Z) oraz jeden znak ze skandynawskich wariacji nt. run (tzw. tvimadur). Możemy zatem z dużą pewnością określić, że była to fabrykacja ze strony Smitha, który jako okultysta liznął przynajmniej tych form pisma, jakie przewijały się w dostępnych mu księgach czarów. Zniekształcone runy były tam bez wątpienia obecne, tak jak są po dziś dzień.

Za pomocą treści księgi, Joseph Smith zbudował nowy Kościół. Jego apostołami stali się ludzie o podobnym tle zawodowym, jego koledzy z loży oraz ich rodziny. Prędko liczba Mormonów wzrosła w setki. Stał się wtedy władcą „państwa w państwie”, tytułowanym oficjalnie jako „Prorok, Kapłan i Król”. Sformował ze swoich poddanych własną armię i stoczył na jej czele wojnę z oddziałami stanu Missouri. Przegrał, a władze stanu wygnały Mormonów, co zmusiło ich do masowej migracji. Miał prawie pięćdziesiąt żon (szacunki wahają się od 33 do 49) dla których zbudował wielką rezydencję, aby pomieścić wszystkie bez konfliktów. Ostatecznie zapragnął zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych z programem zniesienia niewolnictwa. Zginął w 1844 r. z rąk nieznanych sprawców.

Utworzona przez niego społeczność, Mormoni, są grupą zamkniętą i wysoce konserwatywną. Dziwić może pozorny paradoks, że pozostają równocześnie otwarci na nietypowe ścieżki duchowe (dopóki nie zaprzeczają ich Księdze). Od pokoleń brali małżeństwa tylko we własnym gronie, przez co wytworzyli siatkę mocno zwartego osadnictwa o wyrazistych ramach kulturowych. Jej fundament jest, co nie powinno Czytelników zdziwić, na wskroś germański. Pierwotne otoczenie Smitha składało się z Anglosasów, jednak obszarem ich najskuteczniejszej agitacji okazały się strefy osadnictwa skandynawskiego (głównie duńskiego); w mniejszym stopniu także niemieckiego oraz niderlandzkiego. Raz nawróceni, ludzie ci wracali później do swoich krajów by krzewić mormonizm, ostatecznie ściągając pobratymców do Utah. Zjawisko to znajduje swoje ścisłe odbicie w strukturze demograficznej wiernych. Skąd w takim otoczeniu przeżytki pogańskie? Izolacja od świata niemormońskiego sprawiła, że stare tradycje i przesądy miały się tam naprawdę dobrze, dopóki pochodziły z wnętrza społeczności. Tam sprowadzali je konwertyci, rekrutowani z europejskich nizin społecznych po wsiach. Osadnicy kierowali się do Utah motywowani zmianą wyznania, ale też głodem ziemi. W efekcie zakres moich badań opiera się głównie na XX w., latach dość bliskich naszym czasom. Nie sądzę, aby w czymkolwiek to przeszkadzało, kiedy większość mormońskich obyczajów niewiele się zmieniła przez pierwsze stuleci istnienia religii. Geograficzne skupienie się na Utah, minimalizuje natomiast ryzyko błędu i fałszywej identyfikacji amerykańskich wierzeń innego pochodzenia jako mormońskich. Cóż takiego, odchodząc już od praktyki rodziny Smithów, zostało w Mormonach po religii starogermańskiej?

Kamienny słup kultowy Mormonów, widniejący na szczycie świętej góry Ensign. Zbudowany w 1934 r., zdjęcie z 10.06.2022 r.

Sztandar świata

Religijność tradycyjna nie zaczyna się od spisu bogów i duchów, które wypada danemu człowiekowi czcić, ani od mitologicznego opisu ich wielkich czynów w czasie dawno minionym. Jej podstawą jest określona wizja świata, postrzeganie czasu oraz przestrzeni w kategoriach mistycznych. Dla przykładu pogląd, że Niebo jest w niebie, a Piekło pod ziemią, to wszystko naleciałości z religii blisko spokrewnionych z moją. Wiary uniwersalistyczne (jak chrześcijaństwo, islam czy buddyzm) z założenia nie osadzały ważnych dla siebie punktów w namacalnej przestrzeni; doktrynalnie skreślają świat materialny jako marny i nieistotny, najwyżej etap przejściowy na drodze do Zbawienia. Dla odróżnienia poganie, podobnie jak Chińczycy, Japończycy czy Hindusi, podkreślają swój związek z tym, co namacalne. Naszym zdaniem, są tu rzeczy warte celebracji i podtrzymania. Można to dostrzec chociażby po praktyce stawiania axis mundi [łac. oś świata]. Wielu świętom towarzyszy stawianie słupów lub symbolicznych drzewek (m.in. choinki na Święta, wywodzącej się z religii Germanów). Symbolicznie sięgają swoim czubkiem do nieba, a korzeniami do ziemi. Ich zadaniem w kontekście sakralnym, jest umocnienie boskiego porządku rzeczywistości: gdzie jest góra, gdzie dół, co jest święte, co przeklęte, itd. Podobną funkcję pełnią wybrane obiekty przyrodnicze, zazwyczaj charakteryzujące się strzelistym kształtem, jak góry i drzewa.

Już założyciel mormonizmu skorzystał z tego źródła świętości. Osadnicy germańscy w Stanach, zresztą podobnie jak w Polsce, lubili utrzymywać na swój użytek święte gaje. Były to przydomowe lasy, wyjęte z użytku gospodarczego, gdzie w wolnych chwilach farmerzy modlili się i czytali Biblię. Nie należy zapominać, że mówimy tutaj o protestantach, dla których regularne poznawanie Pisma na własną rękę było uświęconym obowiązkiem. Joseph Smith nie był wyjątkiem, zaś wykorzystywany przez niego święty gaj był miejscem osobistego spotkania proroka z Bogiem i Jezusem Chrystusem. Dziś jest to miejsce pielgrzymek Mormonów, tłumnie przybywających tam w nadziei na kolejne objawienia. Podobne miejsca kultu sadzono i obejmowano ochroną w Utah jeszcze na początku XX w., kiedy to pełniły funkcję osobistych kaplic dla gospodarzy oraz ich sąsiadów. Zachował się szereg praktyk magicznych związanych z bydłem, które pędzono dookoła takiego gaju, przez jego środek, lub pozbawiano ogonów i wieszano je na drzewach jako ofiary dla Boga. W zamian za to stado miało chować się dobrze, wolne od chorób, a przynosząc bogactwo właścicielowi.

Po objęciu niezależnych dotąd Mormonów amerykańską gospodarką wolnorynkową, gaje znikały w rażącym tempie, wycinane przez swoich właścicieli. Do dnia dzisiejszego dotrwał tylko jeden będący w oficjalnym użytku (oraz kilka pokazowych przy misjach zagranicznych; ich status sakralny jest dla mnie niejasny), ten oryginalnie należący do Josepha Smitha. Zbyt święty, żeby go ściąć i sprzedać na deski, uchronił od zapomnienia umarłą niemal tradycję. Przez wzgląd na nią, ultrakonserwatywni Mormoni przykładają szczególną wagę do… konserwowania przyrody i środowiska naturalnego. Kościół Świętych Dni Ostatnich utrzymuje rozliczne fundacje, stowarzyszenia oraz innego rodzaju agendy w tej kwestii.

Podobną rolę do świętego gaju pełni Peak Ensign [dosł. Szczyt Sztandaru] jako święta góra mormonizmu i drugi istotny obiekt pielgrzymek. Ponieważ jest to miejsce styku między Niebem a Ziemią, stanowi ona automatycznie uświęcony punkt w rzeczywistości. Chociaż miażdżąca większość preferuje świątynie, to sakramenty takie jak śluby czy chrzty, mogą bez przeszkód odbywać się na szczycie świętej góry. Fundamentaliści tego wyznania ochoczo korzystają z tej możliwości dla swoich obrzędów, ponieważ nie są już mile widziani w typowych dla kultu mormońskiego lokalizacjach. Sama nazwa góry też nie jest pozbawiona znaczenia, ponieważ zgodnie z nauczaniem, tam właśnie stanie kiedyś „sztandar wszystkich narodów” zaprojektowany przez Josepha Smitha. Z przekazów wiemy, że był to raczej wielki, drewniany słup, porównywany w do indiańskiego totemu, lecz wykonany z gładko ociosanego drewna. Na jego czubku miała być przybita ogromna, biała płachta, zapisana gęsto wersami z Księgi Mormona. Tych prorok nie zdołał wskazać, gdyż zmarł, toteż słup nigdy nie powstał. Mimo tego drobnego mankamentu, odbił się dalekosiężnym echem po wyobraźni wiernych. Na wspomnienie tego zamysłu, Mormoni podczas swoich obchodów „dnia pioniera” (24 lipca) tradycyjnie wznoszą słup z flagą swojego wyznania. Dzisiaj konstrukcja jest bliźniaczo podobna do masztu na którym zwykle wiszą barwy USA, wykonanego ze stali i tworzyw sztucznych. Przez pierwsze dekady swojej egzystencji, Mormoni stawiali jednak drewniane drągi, żywcem wyciągnięte ze starogermańskich obchodów majowych i śródletnich. Przyozdabia się je pstrokatymi linkami oraz tasiemkami, nazywanymi z niemiecka bunting [niem. Bunt oznacza „kolorowy”]. Raz tylko, kiedy rząd amerykański zakazał poligamii, zmieniono barwy uroczystości na żałobną czerń.

Dzień pioniera to dla Mormonów okazja, by uroczyście podzielić się szarlotką (w trzech gatunkach: angielskim, szwedzkim i holenderskim) oraz piwem. Następnie społeczność zostaje podzielona według płci. Mężczyźni historycznie celebrowali poprzez udział w igrzyskach sportowych, rodeo, oraz popisach oratorskich, podczas gdy ich lepsze połówki tańczyły i recytowały poezję. Uznawano to za szczególnie dobry czas na pielgrzymki. We współczesności, imprezę zawłaszczyła rekonstrukcja historyczna i dawne tradycje kontynuowane są jedynie przez fundamentalistów. Świecka opozycja wobec mormonizmu, domaga się wręcz przechrzczenia święta na „dzień ciasta i piwa”.

Relikty przednowoczesnej wizji świata, można dostrzec także w obrzędowości związanej ze śmiercią. Kiedy umierał Mormon o wysokim statusie społecznym, ceremoniał rozpoczynał się jeszcze w dniu zgonu. Rychło ściągano z jego twarzy gipsowy odlew, który później służył rodzinie jako pamiątka oraz talizman. Wizerunki zmarłych, umieszczone w strategicznych punktach domu lub z rzadka zabierane ze sobą w podróż, miały odstraszać złe duchy. Służyły też znachorom do przepędzania chorób oraz walki z opętaniem. Sam zmarły tymczasem, spędzał swój pierwszy tydzień na katafalku w domu, ponieważ tyle czasu potrzebował aby skutecznie zerwać swoją więź z ciałem. Zanim do Utah trafiły osiągnięcia dwudziestowiecznej medycyny, obcować z trupem mogły jedynie kobiety, które obkładały go lodem i smarowały olejkami, aby zamaskować rozkład. Kiedy już można było go pochować, czyniono to razem z niewielką częścią dobytku (potrzebnego jakoby na czas oczekiwania przed ponownym przybyciem Chrystusa). Pogrzeb traktowano jako przekazanie nieboszczyka z rąk bliskich na Ziemi, do grona zmarłych, dlatego kapłan uroczyście witał umarłych członków rodziny jako „anielskich gości”. Zwyczaj ten zanikł dopiero po drugiej wojnie światowej. Podobny los spotkał „intelektualne igrzyska”, towarzyszące grzebaniu: były to popisy oratorskie mężczyzn i poetyckie kobiet, których twórczość musiała zachować jedynie luźny związek z osobą zmarłego. Często była to okazja do opowiedzenia sobie w kreatywny sposób historii z Księgi Mormona lub opowieści folklorystycznych, porównując przy okazji denata do bohaterów pozytywnych. Celem było wychwalenie jego cnót, prawdziwych czy wyimaginowanych.

Mormońskie „wieńce” z ludzkich włosów, początek XX w. Zbiory „Muzeum Córek Pionierów” w Salt Lake City.

Mormonom zdarzało się chować zwierzęta domowe razem z właścicielami, aby te również mogły zmartwychwstać. Joseph Smith nauczał, że zwierzęta też mają duszę i dzięki temu zbawieni ludzie mogą spędzać czas ze swoimi zwierzątkami w niebie. Jest to krańcowo odmienna odpowiedź od większości wyznań chrześcijańskich, gdzie trafienie jakiegokolwiek zwierzęcia do nieba uznaje się za niemożliwe i niepotrzebne. Kochanym członkom rodzin ścinano też włosy po śmierci. Potem dzielono je między najbliższych, aby mogli zachować część „świętości” przyjaciela lub krewnego. Pukle umieszczano w rękojeściach narzędzi (lasek, sztyletów, etc.), co miało poprawiać ich działanie oraz przynosić szczęście właścicielom. To kobiety tworzyły z włosów zmarłych biżuterię oraz drobne instalacje artystyczne, tłumaczone niedokładnie jako „wieńce”. Wplatano do nich kolejne elementy, wraz ze śmiercią kolejnych członków rodziny, co ostatecznie tworzyło imponujące, wielowarstwowe i różnokolorowe wiązanki. Wieszano je następnie, często obok portretów lub zdjęć zmarłych, po domach i świątyniach. Cały ten kompleks obyczajów pochodził od populacji germańskich w Europie XIX w., a wnieśli go do społeczności wiernych najprawdopodobniej osadnicy z Danii.

Ostatnim elementem tradycji grzebalnych była obecność pszczół. Przodkowie Mormonów przechowali w sposób nietknięty obszerny ceremoniał ludów germańskich, skupiony wokół pasiek i ich mieszkańców. Ule dekorowano na święta, pszczołom ogłaszano ważne wydarzenia z życia rodziny, uśmiercenie jednej z nich uznawano za straszliwe tabu. Ponieważ symbolizowały śmierć, germańscy osadnicy w USA umieszczali wizerunek ula na nagrobkach, bramach i ogrodzeniach cmentarzy, monetach które wrzucali zmarłym do trumien na ofiarę, etc. Przewijało się też okazjonalnie wyobrażenie raju jako wielkiego ula w niebiosach. Joseph Smith podjął próbę oswojenia tej niezbyt chrześcijańskiej wizji, stawiając pszczoły jako wzór pracowitości dla rodzącego się, amerykańskiego przemysłu. Taka rekontekstualizacja pozwoliła Mormonom zachować kult ula właściwie w świetle dnia: dzisiaj znajduje się na godle stanu Utah i na froncie licznych pomników mormonizmu. Własne państwo Mormonów, które miałoby powstać na drodze buntu wobec USA, nosiłoby nazwę „deseret” – czyli „pszczoła miodna” [w „reformowanym egipskim” Smitha]. Stopniowo pasiasty owad i jego siedliska utrzymały się w przestrzeni publicznej, sztuce użytkowej oraz robótkach ręcznych, jako ulubiony motyw Mormonów jako zbiorowości. Zniknęły jedynie z cmentarzy, ustępując nieuchronnej modernizacji wierzeń.

Dzisiejsza flaga stanu Utah.

Bóg i bogowie

Mitologia niska w użyciu Mormonów, mocno wyróżniała się na tle ich niemormońskiego otoczenia. Ich obraz świata jeszcze do lat 60. XX w., zamieszkiwały setki duchów współpracujących lub zagrażających ludzkości. Omówiliśmy już solidnie gnomy, będące strażnikami skarbów, kurhanów i sfery podziemnej, bliźniaczo podobne do starogermańskich karłów. Wiara w nie musiała przetrwać długie dekady, skoro nawet dzisiaj na obrzeżach Salt Lake City (stolicy Utah i mormonizmu w ogóle) można znaleźć tzw. Hobbitville. Otoczone parkiem miasteczko zbudował w latach 30. pewien ekscentryczny uczony, który zadbał o umieszczenie zaklęcia na każdej kamiennej konstrukcji i zaludnienie swojego pustego osiedla… pawiami. Po jego śmierci, miejsce opustoszało, a sąsiedzi zaczęli zauważać na jego terenie nietypowych gości: włochate karzełki, przez które miejsce uzyskało swoje tolkienowskie przezwisko.

Pozostałe nazwy stworzeń mitycznych będą brzmieć podobnie znajomo, zwłaszcza że wywodzą się z mieszanki anglo-skandynawskiej (chyba najobficiej wykorzystywanej przez gatunek fantasy). Byłyby to:

  • Gobliny – duchowe szkodniki domowe, objawiające się wizualnie jako dziwne koty (czasem z ludzkimi twarzami). Psuły sprzęty gospodarskie i kwasiły mleko. Zamieszkiwały ciemne przestrzenie domu: kąty, zapiecki, pod łóżkami dzieci. Ich dniem w roku było święto zmarłych;
  • Trolle – zawleczone do Ameryki przez skandynawskich osadników, zamieszkiwały jamy w ziemi i stare konstrukcje (zwłaszcza mosty). Jako duchy, nie miały ustalonego wyglądu. Dla Mormonów nie były też nacechowane moralnie jako dobre lub złe, tylko odwzajemniały zachowanie ludzi z którymi się spotkały;
  • Niedźwiedziowate trolle – Mormoni uważają je za ocalałych z Potopu potomków Kaina, pokrytych w całości sierścią, jak przystało na ludzi pierwotnych. Z czasem stworzenia te zlały się w optyce ludowej z wierzeniami nt. Wielkiej Stopy;
  • Elfy – tajemniczy rodzaj ducha, który można napotkać głównie w czarcich kręgach (z grzybów), o północy i podczas pełni księżyca. Spotkanie z nimi powoduje choroby psychiczne. Raz do roku, świętując przesilenie zimowe, udają się na wędrówkę po ludzkich siedliskach. Gospodarze muszą zostawić dla nich miskę czegoś słodkiego i kleistego (kaszki, puddingu, przecieru, itd.) aby uchronić się od ich zemsty;
  • Fairies [pol. wróżki] – duchy żyjące równolegle z ludzkością i raczej nie szukające z nami kontaktu. Zamieszkują studnie oraz źródełka wody. Można je przekupić ofiarą z ostatniego kąska posiłku oraz alkoholu. Kto posiada ich przychylność, tego trzyma się wielkie szczęście. Kiedy się objawiają, wyglądają jak ludzie ubrani na biało;
  • Nisse [zapożyczenie skandynawskie, odpowiednik naszych skrzatów domowych] – według Mormonów zachowują się bardziej jak poltergeisty, tj. nawiedzają budynek trzaskając drzwiami i oknami, udając ludzkie kroki, zrzucając przedmioty z półek. Można je przekupić ofiarą z mleka, która udzielana regularnie, zmienia ich nastawienie. Wtedy zaczynają porządkować dom i pomagają znaleźć zgubione rzeczy. Uniwersalnie boją się krzyży.

Różne grupy tych stworzeń brały udział w widmowych procesjach Dzikiego Gonu: pochodu duchów i zmarłych po nocnym niebie, kawalkady ich wierzchowców, przypominającej wizualnie g. Ich przywódca, wzorowany być może na Wodanie, został rozbity w omawianym regionie na kilka różnych postaci. Był to m.in. Dyniogłowy Jack-o-Lantern, zimowy Jack Frost oraz morski Davy Jones. Rzadko rozmawiano o tych postaciach, budzących trwogę i znanych głównie z tego, że porywały ludzi przebywających samotnie w świąteczne noce: wigilię Bożego Narodzenia, Zaduszki i pomniejsze święta w zimniejszej połowie roku. Wszystkie te postacie jeździły nieodmiennie na białym koniu, który uważany był przez Mormonów za zwierzę wróżbiarskie par exellence. Poprzez obserwację zachowania siwków, wprawny gospodarz potrafił przewidzieć zjawiska pogodowe, katastrofy naturalne, wojny lub ważne wydarzenia w życiu swojej rodziny. Związek tej praktyki, skądinąd germańskiej, z Wodanem uznaję jednak za luźny. W praktyce, Mormoni nie zachowali u siebie wielu informacji nt. tego bóstwa. Podobnie wierzenia diabelskie nie przychodzą nam z odsieczą, powtarzając bardzo typowe motywy świata anglosaskiego: że diabeł się powiesił, zdarza mu się żenić, płakać, etc. co można zauważyć po gwałtownych wydarzeniach na niebie. Są to użyteczne motywy, wskazujące na obecność Wodana i Thunara w odległej przeszłości tego ludu, ale omówione już wyczerpująco w artykule poświęconym Diabłu.

Po przeciwległej stronie, stosunkowo dobrze zachowała się figura żeńska, owa „żona diabła”, która przynosi światu zimę z nieba, jest odpowiedzialna za opady gradu, etc. Pod jej opieką znajdują się mewy i petrele, nadmorskie ptactwo, kojarzone niekiedy również z Matką Boską. Nawet w historii mormonizmu, poczesną rolę zajmuje cud, gdzie Maryja sprowadziła swoich pierzastych przyjaciół na ratunek rolnikom, mierzącym się w XIX w. z plagą pasikoników. Według innych wersji, zarówno zima jak i ptaki wiązane są z „Matką Gęsią” [ang. Mother Goose] – enigmatyczną postacią zachowaną w zachodnioeuropejskim bajkopisarstwie. Obie z Matką Boską pilnują też dziewcząt, aby te nie szyły w dni wolne od pracy, zwłaszcza świąteczne. Całą tę dziwaczną zbitkę, możemy jak sądzę wywieść od starogermańskiej bogini Friji. Spośród ponad 13 tysięcy przesądów spisanych przez etnografów w stanie Utah, znalazł się jeden przywołujący boginię wprost. W roku 1938, osadnik pochodzenia niemieckiego zadeklarował wiarę w następujące przykazanie:

„Wszelkie przędzenie rozpoczęte w zimowych miesiącach, musi ustać przed dwunastoma świętymi nocami [tj. do Trzech Króli]. Wtedy Freya, żona Wotana, sprawdza wszystkie kołowrotki tkackie.”

Identyczny przesąd można uznać za powszechny wśród ówczesnych Mormonów, zastąpiwszy tylko Friję Maryją. W tym konkretnym przykładzie, zastanawiać może pisownia teonimów. Mocno przywodzi na myśl twórczość Richarda Wagnera, mogła zatem przebić się do świadomości duchowej z kultury popularnej tamtych lat. Istniejąca wtedy Trzecia Rzesza upowszechniała wszakże wiedzę o religii starogermańskiej, również wśród środowisk emigracyjnych. Z drugiej strony, rozmówca przedstawił to jako swoje własne wierzenie, więc nawet jeśli była to zewnętrzna naleciałość, mógłby stanowić przykład wczesnego rodzimowiercy germańskiego, odnalezionego w zgoła nieoczekiwanym miejscu. Jednocześnie delikwent nie wykazał w swoim wywiadzie etnograficznym żadnych innych starogermańskich poglądów na rzeczywistość, wiary w bogów, czy nawet pobieżnej znajomości mitologii. Może wina leży po stronie etnografa, który przy zapisywaniu wywiadu postanowił „poprawić” imiona postaci mitycznych zgodnie ze swoim wyobrażeniem na ich temat? Trudno orzec. Ostatecznie taka wypowiedź padła wśród Świętych Dni Ostatnich w samym sercu ich osiedlenia, co potraktowałem jako miłe zaskoczenie.

Podobnie zdumiewające stwierdzenie wygłosiła w kwestionariuszu młoda kobieta, potomkini niderlandzkich osadników, opowiadając o wierze swoich starogermańskich przodków:

„[…] wierzyli, że grzmoty i błyskawice są wywoływane w następujący sposób. Donnar lub Donderdag, to chyba po holendersku, jedzie po niebie w swoim wozie. Ciągnie go koza, mająca osiem nóg, tak aby mogła poruszać się szybciej. Kiedy [Donnar/Donderdag] się gniewa, wtedy rzuca swoim toporem. Stąd się bierze błyskawica. A uderzanie kozich racic to grzmoty.”

Jakkolwiek stanowisko to jest bardzo późne, bo już z 1963 r., tak wydaje się niezależne od popularyzacji mitologii germańskiej w mediach. Wskazuje na to ludowo zniekształcone imię boga, oraz pomieszanie ikonicznych elementów, podkreślanych zazwyczaj w masowym odbiorze (Thor ma młot, koń Odyna osiem nóg). Sprawę dodatkowo komplikuje poświadczenie takiego wierzenia w Utah, przynajmniej od przełomu XIX i XX w. Thunar został oczywiście relegowany z funkcji bóstwa, do ambiwalentnej pozycji „człowieka w chmurach powodującego burzę”. Najdłużej pamięć po nim przechowali Mormoni pochodzenia norweskiego, nawet do 1915 r. Pozostali nie nazywali rzeczy po imieniu, ale utrzymywali szereg wierzeń związanych z tą postacią, które pozwolą nam uzyskać pełniejszy obraz:

  • Drzewa trafione piorunem stawały się święte. Nie wolno było ich naruszać, zaś wykorzystanie drewna w jakikolwiek użytkowy sposób, oznaczało pewną śmierć. Mijając takie drzewo, wypadało skinąć mu głową;
  • Pioruny mogą być młotem, toporem lub włócznią rzucaną przez Boga;
  • W niebiosach trwa wojna, gdzie „twórca piorunów” (pod różnymi imionami, od Thora po św. Piotra) próbuje zwalczyć nieokreślonego przeciwnika;
  • Twarz „twórcy piorunów” można zobaczyć na księżycu podczas pełni. Kiedy tarcza ma dookoła siebie pierścień światła, wtedy Człowiek na Księżycu spogląda w kierunku ludzkości. Jest to szczególnie dobry czas na czary;
  • Burczenie grzmotów to tak naprawdę stukot kół rydwanu o boską jezdnię;
  • Przed uderzeniem pioruna chroni wieniec z ziół, zebranych przed obliczem księżyca, między kwietniem a majem [„pod znakiem Byka”]. Podobnie belemnity, fulguryty, szkło kobaltowe i inne minerały kojarzone z wyładowaniami atmosferycznymi;
  • Podczas burzy, po niebie lata olbrzymi grzechotnik, czarny jak nocne niebo. Stworzenie to pluje na ludzkość jadem, przed którym broni nas Bóg. Zwierzę ma też jeźdźca, ale nic o nim nie wiadomo.

Przeciwnikami Thunara miały być węże, co wynikało z ich (anty-)płodnościowego znaczenia symbolicznego. Uniwersalnie w Utah wierzono, że powstają w sposób samorzutny, konkretniej z zamoczonego końskiego włosia. Później zaś żyły, odbierając moce kreacyjne innym podmiotom w przyrodzie. Wąż żyjący na polu uprawnym miał wysysać z niego żyzność, znaleziony w oborze był winien bezpłodności trzody lub wyczerpania mleka w krowich wymionach. Trzeba było trzymać je z daleka od ciężarnych kobiet, bowiem najmniejszy nawet kontakt mógł spowodować poronienie, względnie kalectwo dziecka. „Pełzającej śmierci” powinny też unikać panie starające się o poczęcie, gdyż interakcja groziłaby im bezpłodnością. Nie byliśmy przy tym całkiem bezbronni jako ludzkość: wypicie uryny ciężarnej kobiety uznawano za niezawodne lekarstwo na wężowy jad.

Co w tym bliżej związanego z bogiem grzmotu? Otóż na całym obszarze osiedlenia Mormonów panuje interesujący przesąd, wedle którego zabity wąż – rozpruty, wybebeszony i rozwieszony na kiju – miał skutecznie ściągać deszcz na spragnione tego, półpustynne pola zachodniego USA. Ściągał też na siebie pioruny, oraz zwiększał ogólną żyzność posesji, gdzie go powieszono. Błogosławieństwo trwało, jak się zdaje, tylko do następnej burzy; potem trzeba było podmienić węża. Sugeruje to kontekst ofiarny, wedle którego rolnicy traktowali tę czynność jako wymianę z zapomnianym już bytem sprowadzającym deszcze.

Niebiańska Matka [żona biblijnego Boga] pociesza Jezusa Chrystusa, Del Parson, 2019 r.

Podsumowanie

W latach 30. XX w., czarodziej imieniem Joseph Smith założył własną religię. Ze swoimi bliskimi, ludźmi głęboko osadzonymi w tradycjach anglosaskiego znachorstwa, ułożył imponującą mozaikę wierzeń stojących (w najlepszym razie) na obrzeżach chrześcijaństwa. Wiernych odnalazł wśród germańskich osadników, najwyraźniej głodnych religii, która brałaby pod uwagę ich kulturę duchową. Dzisiejszy mormonizm, modyfikowany przez kolejne pokolenia przywódców, jest gruntownie niepodobny do swoich skromnych początków. Jest kolejnym z wielu egzotycznych odłamów protestantyzmu i obiektem jawnych kpin ze strony środowisk liberalnych. Nie zmienia to faktu, że przez pierwsze dekady istnienia, niósł w sobie znaczące wpływy religijności ludowej. Co za tym idzie, udało się przechować na jego łonie niejeden interesujący nas skrawek informacji, mogący posłużyć do ubogacenia praktyki pogańskiej.

 Dawni Mormoni podtrzymywali tradycyjny światopogląd, celebrujący boski porządek świata. Ich celebracje brały pod uwagę axis mundi w postaci drzew, słupów i przynajmniej jednej góry. Obchodom świąt towarzyszyły igrzyska, mieszczące konkurencje fizyczne oraz artystyczne. Również śmierć była okazją do świętowania, jako moment spotkania światów żywych i umarłych, dobrowróżebna dla rozmaitych praktyk magicznych. Odlewy twarzy ze szczątków pobożnego człowieka, oraz jego włosy, służyły długo członkom społeczności jako narzędzia do przeganiania sił nieczystych i umacniania tych świętych. Oryginalnie symbolem śmierci, ekstrapolowanym później na zmysł przemysłowy, były pszczele ule. Świat mitologii niskiej w Utah tłumnie zamieszkiwały różnego rodzaju duchy, wywodzące się z umysłowości germańskiej. Najważniejsze spośród nich były gnomy, wydające się następcami dawnych karłów. Po mitologii wysokiej przetrwały tylko nieliczne wzmianki, głównie na temat Thunara, który zgodnie ze swoją podstawową rolą w przyrodzie był „bogiem burz” sprowadzającym z nieba płodność razem z deszczem. Jego wrogość wobec nieprzyjaznego ludzkości Żmija też została tu zapamiętana, tyle że przeniesiona w większości na pomniejsze węże. Ofiara z nich, miała zdaniem Mormonów zadowalać niebo, ktokolwiek stałby po drugiej stronie.  

Tymi słowami kończy się nasza przygoda z mormonizmem, innym niż ktokolwiek z nas mógłby przypuszczać. Wynieśliśmy wspólnie na światło dzienne liczne przeżytki pogańskie, przekazywane z rąk do rąk przez wiele wieków. Niekiedy wielokrotne podawanie – z pradziada na dziada, z dziada na ojca, z ojca na syna – zniekształciło je do reszty. Innym razem były to świadectwa podejrzanie dokładne, jakby żywcem odczytane z popularnonaukowej książki nt. mitologii skandynawskiej. Domyślam się, że taka jest właśnie natura przedmiotu badań na niepewnym gruncie, jakim jest XX w. na kontynencie tak dalekim od naszego. Fizycznie, jak i mentalnie. Niemniej, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego możemy być pewni: Nowy Świat odsłoni przed nami niejeden stary obyczaj.

Bibliografia

Główne źródła:

Ashurst-McGee Mark, Moroni as Angel and as Treasure Guardian, Review of Books on the Book of Mormon 2006, t. 18, nr 1.

Cannon Anthon, Popular beliefs and superstitions from Utah, Salt Lake City 1984.

Chandler Clay, Scrying for the Lord. Magic, Mysticism, and the Origins of the Book of Mormon, Dialogue 2003, nr 36.

Eliason Eric, Mould Tom, Latter-Day Lore. Mormon Folklore Studies, Salt Lake City 2013.

Eliason Eric, Seer Stones, Salamanders, and early Mormon “Folk Magic” in the Light of Folklore Studies and Bible Scholarship, BYU Studies Quarterly 2016, t. 55, nr 1.

Hand Wayland, Magic and the Supernatural in Utah Folklore, Dialogue 1983, nr 16.

Padro Manuel, Cunning and Disorderdly. Early nineteenth-century Witch Trials of Joseph Smith, Dialogue 2021, nr 4 (54).

Quinn Michael, Early Mormonism and the Magic World View. Revised and Enlarged, Salt Lake City 1998.

Źródła tematyczne:

Bailey Wilfrid, Folklore Aspects in Mormon Culture, Western Folklore 1951, nr 3.

Brunvand Jan, A guide for collectors of folklore in Utah, Salt Lake City 1971.

Farmer Jared, Sacred Groves and Wicked Problems, Harrisburg 2024.

Fife Austin, Fife Alta, Saints of Sage & Saddle. Folklore among the Mormons, Bloomington 1956.

Hunter Michael, The Mormon Hive: a study of the Bee and Beehive symbols in Nineteenth Century Mormon Culture, Provo 2004.

Stanley David, Folklore in Utah: a history and guide to resources, Logan 2004.

Widmer Kurt, Unter zions Panier. mormonism and its Interaction with Germany and its People 1840-1990, Stuttgart 2013.

Wilson Wiliam, What’s True in Mormon Folklore? The Contribution of Folklore to Mormon Studies, Logan 2007.

Wilson William, On being Human. The Folklore of Mormon Missionaries, Logan 1981.

Wilson William, The Paradox of Mormon Folklore, BYU Studies Quarterly 1976, nr 17.

Wszystkie źródła dostępne są za darmo online.