Sceny z romansów rycerskich na kuferku prezentowym z kości słoniowej, Francja, XIV w.
Rycerze i ich rola w średniowiecznej Europie to temat niebagatelny, a zarazem (być może właśnie dlatego?) jeden z najgorzej omawianych w procesie kształcenia. Propagowana w podręcznikach szkolnych wizja wieków średnich będących pod panowaniem wszechwładnego Kościoła, nie zostawia miejsca na omówienie trwającego wtedy rozkwitu kultury alternatywnej. Jej najbardziej wpływowymi orędownikami byli przedstawiciele warstwy rycerskiej. Chłopstwo nie zostało jeszcze włączone do wielkoskalowego krwiobiegu kultury, mieszczaństwo i jego intelektualiści stawiali dopiero pierwsze kroki. Oba te zjawiska wynikały nawet nie z czynników społecznych, ale przestrzenno-komunikacyjnych. Zamożny wojownik był mobilny, nieprzypadkowo symbolem jego statusu był koń. Mógł więc odwiedzać i utrzymywać kontakt z sobie podobnymi, bywać na dworach władców, same wyprawy wojenne dawały mu wiele okazji na tzw. networking, sprzyjając budowaniu spójnej kultury w obrębie własnej klasy.
Zarysów tejże nie muszę chyba Czytelnikom przedstawiać. Turnieje, ślubowania, giermkowie i pazie, damy serca, herby i zawołana rodowe, hołdy lenne – kultura rycerska płynie w naszych żyłach, od „Bogurodzicy” po „Grę o Tron”. Współczesna recepcja nie oddaje jednak właściwej skali tego zjawiska, które historyk może z pełną powagą odczytywać jako… kontrkulturę, wyraz sprzeciwu wobec chrześcijańskiej dominacji życia publicznego. Narastając przynajmniej od okresu wielkiej wędrówki ludów, rycerskość dosłownie wywalczyła sobie miejsce w kodzie kulturowym Europejczyków. Bycie szlachetnym człowiekiem jest dzisiaj językowo sprzężone ze szlachectwem, „rycerskie zachowanie” pozostaje określeniem pozytywnym niezależnie od epoki. „Rycerze w lśniących zbrojach” i „jadący na białych rumakach” przez całe stulecia byli nazywani tak bez cienia ironii, dopiero długotrwałe zmęczenie materiału obróciło te frazy we frazes.
Wyobrażenie rycerstwa jako kontrkultury nie jest wcale myślą nową, aczkolwiek jej wymiar religijny pozostaje zaniedbany. Nie da się ukryć, że w świecie przednowożytnym wiara stanowiła treść ideową całego społeczeństwa, jego motor napędowy i ramy pojęciowe w jednym. Nie dziwi zatem, że ludzie stosunkowo wykształceni, szukając odpowiedzi na przytłaczające chrześcijaństwo, sięgnęli do dostępnych im opcji ze słownika religijnego. Badacze udowodnili istotne inspiracje muzułmańskie wśród rycerstwa, nieśmiało sugerowali sięgnięcie do Tradycji celtyckiej. Takie wektory badań pomijają ważne założenie wstępne, tj. geograficzną rozpiętość kultury rycerskiej. Celtowie znajdowali się w ich obrębie, ale jako grupy mniejszościowe, zazwyczaj podbite lub peryferyjne (Bretania, Walia, etc.). Muzułmanie mieli duży udział w jej powstaniu, tyle że jako przeciwnicy, jakkolwiek godni i inspirujący. Natomiast serce kultury rycerskiej tkwiło w przestrzeni ekspansji kulturowej Germanii, terenach osiedlenia Franków, Anglosasów, Burgundów i Wizygotów. Ludy te, jak wiadomo chociażby z serii moich artykułów, zamieszkały na podbitych terytoriach jako warstwa wolnych wojowników oraz arystokratów dookoła dworów (dużymi posiadaczami ziemskimi na prowincji zazwyczaj często pozostali tubylcy). Mówimy więc o dokładnie tej samej grupie, która dała później początek rozpoznawalnemu dla nas rycerstwu. Wschodnia granica jej wpływu kulturowego przebiegała zaś zbieżnie z osadnictwem germańskim, ledwie dotykając ziem polskich i słabnąc z każdym kilometrem drogi na wschód.
Istnieje wiele powodów, by już we wstępie skreślić popularny w literaturze anglojęzycznej pogląd, gdzie początkiem rycerstwa miałaby być rzymska konnica lub wojownicy homeryccy. Dla mieszkańców średniowiecznych Włoch, niezaprzeczalnie poczuwających się do tożsamości romańskiej, rycerze zawsze byli zjawiskiem obcym – tamtejsi cavalieri nie stanowili zwartej grupy społecznej, mogli pochodzić z gminu, nie przestrzegali żadnego kodeksu honorowego ani nie praktykowali istotnych ogólnoeuropejskich zwyczajów. Do pełnoprawnego rycerstwa przekonywali się powoli i nigdy w zupełności, postrzegając je jako z gruntu „frankijskie” bądź „cesarskie” (w odniesieniu do Cesarstwa na ziemiach niemieckich). Zdecydowanie lepiej przyjęło się na północy Półwyspu Apenińskiego, odzwierciedlając linię osadnictwa germańskich Longobardów.
Analogicznie wzorce męstwa i honoru opiewane przez Homera, nie były w Europie Zachodniej szeroko rozpowszechnione. Bohaterowie „Iliady” byli powszechnie znani za sprawą popkulturowej osmozy, czytano bowiem i opowiadano rozmaite uwspółcześnione adaptacje lub wariacje na temat; we współczesnym słowniku nazwalibyśmy je odpowiednio fanfiction bądź retellingami. Ważne jednak, że zaczynają się one pojawiać już po narodzinach kultury rycerskiej, ponieważ rody rycerskie stanowiły widownię chętną je czytać (intelektualiści zaspokajali tę potrzebę najlepiej jak umieli). Widać to w treści, gdzie dzieje Achillesa i Hektora, podobnie jak Cezara czy Aleksandra Wielkiego, zlewają się gatunkowo w jedną masę romansu rycerskiego. Ewidentnie pierwiastek barbarzyński wziął tutaj górę nad hellenistycznym, przez co „ponowne odkrycie Iliady” w końcówce XV w. stało się jednym z fenomenów leżących u podstaw renesansu. Wreszcie należy wziąć pod uwagę istnienie Bizancjum, Cesarstwo Wschodniorzymskie, gdzie siłą rzeczy obie Tradycje hellenistyczne stanowiły kręgosłup tożsamości warstw wyższych, zarówno wojowniczych jak i wykształconych. Nie zapomniano tam ekwitów ani Homera, ich wartości powielano w szkołach, a rycerstwo wciąż się nie przyjęło. Bizantyjczycy żywili wręcz kulturowy uraz do barbarzyństwa tego rodzaju, czyniąc swój kraj „ziemią bez rycerzy”. Nawet przyparci do muru przez warunki militarne, byli skłonni co najwyżej wynająć takowych z zagranicy.
Podsumowując, kultura rycerska musiała być wytworem cywilizacji germańskiej (choć nie zaprzeczam istotnym wpływom Celtów i Arabów). To nie stanowi argumentu za jej charakterem religijnym, ale pozwala stanowczo zawęzić obszar poszukiwań. Na łamach niniejszego tekstu postaram się odpowiedzieć na niewypowiedziane wcześniej, ale cenne dla naszego środowiska i tożsamości pytania. Czy poganin może być rycerzem? Jeśli tak, to kto jest jego bogiem? Kim jest dla rycerza jego dama, a kim jest rycerz bez swojej damy?

Potyczka turniejowa, Niemcy, XV w.
Czas honoru
Praprzodkiem rycerskich chorągwi w służbie króla był germański comitatus, drużyna zaprzysiężonych wojowników w służbie wodza. Nie widzę potrzeby opisywać jej własnoręcznie, skoro tak doskonale uczynił to w starożytności Korneliusz Tacyt:
„Wielkie współzawodnictwo istnieje zarówno w drużynie, o pierwsze miejsce przy naczelniku, jak i wśród naczelników, o najliczniejszą i najdzielniejszą drużynę. Jest dla nich oznaką godności i mocy otaczać się zawsze gromadą doborowych młodzieńców; w czasie pokoju są im oni ozdobą, na wojnie – obroną. Ci, którzy wyróżniają się wielkością i męstwem drużyny, zyskują rozgłos i sławę nie tylko wśród swego ludu, lecz także u sąsiednich plemion. Do nich wyprawia się poselstwa, obsypuje darami, a nieraz sama ich sława kładzie kres wojnom. Gdy przychodzi stanąć w szyku, hańbą jest dla naczelnika dać się przewyższyć w męstwie, hańbą dla drużyny nie dorównać w męstwie naczelnikowi. Już zaś na całe życie niesławę i hańbę przynosi, gdy ktoś przeżyje naczelnika i powróci z bitwy. Głównym wszak ich zobowiązaniem jest bronić go i strzec oraz uświetniać własnymi mężnymi czynami jego chwałę: naczelnicy walczą dla zwycięstwa, drużyna dla naczelnika. Jeśli plemię, w którym się narodzili, gnuśnieje w długotrwałym pokoju i bezczynności, większość szlachetnie urodzonych młodzieńców z własnej woli podąża do plemion, które właśnie prowadzą jakąś wojnę; lud ten bowiem nie lubi spokoju, a też łatwiej zabłysnąć wśród niebezpieczeństw; poza tym wielkiej drużyny nie utrzymasz inaczej, niż wśród przemocy i wojny. Domagają się bowiem od swego naczelnika hojności: a to konia bojowego, a to skrwawionej i zwycięskiej framei [germańskiej włóczni, przyp. red.], albowiem biesiady i zbytek, wystawny choć niewyszukany, mają w charakterze zapłaty.”
Tego rodzaju zrzeszenia otaczały przywódców podczas migracji na tereny dawnego Cesarstwa Rzymskiego. Wgryzając się tam coraz głębiej, obrastały w majątek i przekazywały go dzieciom, razem z charakterystyczną pozycją „dworskiego wojownika”. Ich położenie było pośrednie, bywali bowiem przyjaciółmi królów, ale też ich sługami, co odzwierciedla język. Angielski „knight” pochodzi wszakże od starogermańskiego „kneht” – określenia na młodego służącego, pachołka, chłopca na posyłki. Analogicznie dzisiejszy minister, średniowieczny ministeriał, to kolejne adaptacje łacińskiego słowa na domowego sługę. Przykłady można by wymieniać, ale znacznie ważniejszy jest tutaj wniosek. Rycerstwo powstało w sytuacji społecznego rozkroku. Comitatus był uprzywilejowany w otoczeniu władcy (król może być królem, ale to jego drużynnicy mają do dyspozycji dziesiątki długich noży), ale miał ograniczone pole manewru w polityce ziemskiej. Grupa ta stanowiła gwardię do stałej dyspozycji wodza, dlatego lepiej było nie wiązać jej za daleko, obciążać zbyt hojnymi nadaniami ziemskimi. Germański król był oceniany przede wszystkim jako dystrybutor dóbr dla swoich podwładnych, sprawiedliwy decydent rozdający im majątki. Stąd efektywną społecznie strategią było nigdy nie rozdać ich w odpowiedniej ilości – zawsze kusić możliwie najdzielniejszych wojowników obietnicą ziemi, koni, złota i zaszczytów.
Uspokoję przy okazji, że całokształt relacji wcale nie musiał być taki cyniczny i wiele wskazuje na to, że nie był. Udowadnia to odpowiedź na pomniejsze, choć wciąż ważne pytanie. Dlaczego to akurat germańska formacja polityczno-wojskowa stała się zarzewiem rycerstwa? Przecież własne drużyny mieli Słowianie, Celtowie, wszyscy indoeuropejczycy! Faktycznie było to powszechne, jednak tu decydujący okazał się swoisty pluralizm, jeden z powtarzających się filarów kultury germańskiej. Jak podkreśliłem na początku podrozdziału, drużynnicy wodza Franków czy Sasów byli mu zaprzysiężeni. Często wychowywali się razem, dorastali wpisani w jedną narrację kulturową (np. wszyscy uznawali się za potomków Wodana, wszyscy respektowali autorytet wodza jako głównego ofiarnika) i odnawiali te zobowiązania za pośrednictwem świętych przysiąg. Istniała ideologia budująca solidarność pomiędzy władcą a jego otoczeniem, wzmacniana ceremoniałem. Ta cecha, wykorzystana w sprzyjających warunkach geopolitycznych – Germanów było po prostu najwięcej w Europie i zepchnęli inne ludy do defensywy – zadecydowała o zwycięstwie w cywilizacyjnym wyścigu. Społeczności prymitywniejsze, takie jak Wielkie Morawy czy Państwo Piastów, stały się zakładnikami własnych drużyn. Bez spójnej myśli, była to relacja czysto wymienna, którą trzeba było podsycać nieustającą wojną i porywaniem jeńców od sąsiadów. W pierwszym przypadku zapewniło to godną pochwały lojalność zbrojnych, lecz w drugim doprowadziło do unicestwienia państwowości jeszcze w XI w.
Chrześcijaństwo uznaje siedem cnót (później, także za sprawą kultury rycerskiej, przemianowanych na „cnoty główne” gdyż uznano obecność innych). Są to wiara, nadzieja, miłość, roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo. Nawracający się drużynnik dostrzegał w nich istotne braki. Jego życie orbitowało dookoła trzech ideałów, których dopatrzeć się tutaj nie sposób. Mowa rzecz jasna o lojalności, honorze i wielkoduszności. Pierwsze pominięto, ponieważ w ówczesnej mentalności było nierozłącznie związane ze składaniem przysiąg, a tego Biblia zabrania (z czasem doszło do liberalizacji, ale w średniowieczu słowa Chrystusa traktowano jeszcze dość poważnie). Drugie, rozumiane jako dbałość o swoje dobre imię i obrona godności, jest wręcz sprzeczne z doktryną, która wyżej stawia pokorę niż gotowość do pojedynku. Trzecie przemilczano, by nie celebrować nadto dóbr materialnych. Dla drużynnika było to nie do przyjęcia, chrześcijańskie zamienniki były dla niego zbyt abstrakcyjne. Stąd narodziła się potrzeba przeżywania kultury oddzielnej od głównego nurtu. Szczęśliwie, zgrupowania uzbrojonych po zęby mężczyzn w otoczeniu dworu, miały do tego wiele sposobności.
Tekst moich „Przeżytków Starogermańskich” obfituje w przykłady ustępstw, jakich musiała dokonywać władza, ramię w ramię z hierarchią kościelną, żeby uspokoić wojownicze elity. Lubianych przez nich bogów przemalowano na równie wojowniczych świętych, podtrzymano wiele przeżytków związanych z ich sferą zainteresowań. Królowie jeszcze długo po chrystianizacji musieli dokonywać niektórych obowiązków związanych z funkcją głównego ofiarnika, takich jak błogosławienie upraw przez Merowingów czy udział w święcie zmarłych u Longobardów. Nie wszędzie udawało się wypracować kompromis: państwa anglosaskie musiały wielokrotnie mierzyć się z reakcjami pogańskimi wypływającymi od zbrojnych domowników władcy, podobnie było w Skandynawii. Jakkolwiek władców można było łatwo przekonać lub zastraszyć, tak Kościół uprawiał patrzył na sprawę inaczej. Jako doskonale zorganizowana instytucja o kontynentalnym zasięgu, wiedział że czas działa na je korzyść. Nie przewidział jednak, jak wiele siły miał w sobie odpowiednio zdeterminowany comitatus.

Archaiczny wizerunek rycerza na płytce ceramicznej, Francja, XIII w.
Lochy i smoki
Położenie drużynnika, późniejszego rycerza, ma swoje benefity. Może i nie zapewnia bezpiecznej egzystencji magnackiego możnowładcy, ale pozwala utrzymać własną świtę. Tam znalazło się schronienie dla całego zastępu półpogańskich pieśniarzy, germańskich scopów czy bardziej znanych, celtyckich bardów. W okresie przejściowym nie byli mile widziani na bogatych dworach, później prowadzono cenzurę według treści ich utworów. To stworzyło grupę bezrobotnych artystów, którzy znaleźli się na przysłowiowym garnuszku mniej znaczących praktyków wojennego rzemiosła. Ci zaś, głodni wytworów kultury rodzimej, składali im na ręce zlecenia. Opowieści o bohaterach, wywiedzione z pogańskiej mitologii, stały się przepowiednią nadchodzących przemian. Tak powstały najpewniej ostatnie ustne wersje anglosaskiego „Beowulfa” i niemieckiej „Pieśni o Nibelungach”, podobnie jak mnogości skandynawskich sag. Zawarte w nich przekazy historyczne sięgają nieodmiennie wielkiej wędrówki ludów, co oznacza, że musiały istnieć ok. 500 lat między chrystianizacją a ich spisaniem. W tym zapomnianym przez bogów i ludzi okresie, społeczności wojowników musiały wziąć na siebie podtrzymywanie pamięci, za wsparciem władców lub pomimo ich sprzeciwu. Z tego gatunku w bezpośredni sposób wyrósł romans rycerski, dziedzicząc w spadku bogactwo wątków przeżytkowych odwołujących się mniej lub bardziej świadomie do religijności tradycyjnej. Stąd możemy na ich kartach zobaczyć dawnych bogów, przedstawionych jako bohaterowie z dawnych czasów (Hengest i Horsa!) tudzież jako prawdziwe istoty o niewyjaśnionym pochodzeniu (np. bogini Diana w cyklu o Królu Arturze).
Panteon występujących tam postaci był dopasowywany do widowni, stąd nie brakuje wpływów hellenistycznych w bardziej południowych regionach, podobnie jak celtyckich w stosownych temu miejscach. Są jednak punkty wspólne, gdzie wyziera na wierzch germańska dominacja symbolicznej sfery romansu. Jest takim chociażby bestiariusz: romanse zasiedlają olbrzymy i karły, syreny i krakeny, smoki, elfy i wiele innych, mniej znanych stworzeń. Ich domyślną interpretacją jest ta germańska (stąd np. krasnoludy mają brody i kochają złoto, nie przypominają w niczym pigmejów znanych w hellenizmie). Bohaterowie literaccy praktykują wiele zwyczajów charakterystycznych dla stylu życia barbarzyńskiego wojownika. Przechodzą inicjacje, wysyłani przez władców na rycerskie misje, najczęściej w celu zabicia jakiejś bestii (analogicznie młodzi Germanowie w starożytności, byli przyjmowani do drużyny po zabiciu samodzielnie niedźwiedzia lub dzika). Podróżują między dworami, szukając wojny jako „błędni rycerze”. Nadają imiona swoim mieczom, które zaklinają sekretnymi znakami. Nie wstydzą się używać magii, mimo że to niechrześcijańskie. Nawet przy Okrągłym Stole jawnie zasiadali czarownicy, wilkołaki, homoseksualiści i ogry; cenieni za cnoty rycerskie, choć czysto chrześcijańskich nie sposób się u nich dopatrzeć. Co ważne, byli wśród nich także muzułmanie i wprost poganie (np. Galehaut, Morien, Palamedes, Gwyrhyr, niekiedy nawet Gowen). Wizja tego, że rycerz nie musi w ogóle być chrześcijaninem, była sama w sobie ciosem w religijny monopol chrześcijaństwa. Młodzież wychowana na tych tekstach ruszała później na wojnę, mając w głowie choćby baśniowy obraz nie-chrześcijan jako postaci pozytywnych. Kulturowe echa tego nurtu można zauważyć w przekazach historycznych. Przedstawiciele rycerstwa traktowali jako „swoich” także litewskich i mongolskich szlachciców (pogan), a muzułmański Kurd imieniem Saladyn stał się jednym z najpowszechniej cenionych bohaterów.
Świat w wytworach kultury rycerskiej jest umiejscowiony na pograniczu fantastyki i historyczności. W usta postaci wkładane są kwestie przychylne wobec chrześcijaństwa, ale rzadko brzmią one stosownie do okoliczności. Nagminnie można napotkać utarte komunały w duchu „a później wszyscy wysłuchali mszy” – dopisanego na koniec jakiegoś epizodu w fabule. Pod wieloma względami przypomina to okup składany klasykom marksizmu-leninizmu przez uczonych i twórców w zimnowojennym bloku wschodnim. Nie sugeruje to bynajmniej, że twórcy byli kryptopoganami. Ewidentnie żywili jednak ciepłe uczucia wobec religii przodków. Intymnie znali ocalałe wątki mitologiczne, wyciągane przecież z zasobu oralnego od „brodatych starców i gadatliwych kobiet”. Mogli zatem zweryfikować, że ich bohaterowie wcale nie czcili Szatana ani nie zjadali dzieci, nie spełniali zatem w najmniejszym stopniu narzucanego przez Kościół wizerunku poganina.
Prawdopodobnie ich widownia, zawodowi wojownicy, postrzegała sprawy duchowe podobnie do dzisiejszych prostych ludzi. Trudno im było uwierzyć, że dobry Bóg mógł skazać dobrego człowieka na męki, ponieważ ten miał nieszczęście urodzić się przed Chrystusem lub w odległym kraju. Kościół dość szybko sformułował w odpowiedzi doktrynę „szlachetnego poganina” (dziś „anonimowego chrześcijanina”) postulującą istnienie ludzi, którzy mogą zostać zbawieni, mimo że nie zaznali właściwej religii. Takimi mieli być Sokrates, Platon, Arystoteles, Cyceron i Wergiliusz… zrządzeniem losu osoby, których intelektualne dziedzictwo można było zawłaszczyć na korzyść Kościoła. Środowiska drużynników i pieśniarzy zareagowały równie szybko, choć nierównomiernie, formując rozmaite listy Dziewięciu Bohaterów. Zawsze otwierali je godni pochwały wojownicy, m.in. Król Artur, Juliusz Cezar, Hektor czy Aleksander Wielki.
Celnym przykładem flirtującej z pogaństwem kultury rycerskiej jest trzynastowieczny poemat „Brut” napisany przez Anglosasa Layamona. Opowiada on rymowaną historię swojego ludu, począwszy od mitologii klasycznej (tytuł to skrót od imienia Trojanina Brutusa, który miał w tej historii założyć Brytanię), przez losy Króla Artura, aż po proces jednoczenia się Heptarchii państw anglosaskich. Autor tworzył prawie 200 lat po podboju normańskim, odkąd warstwą rządzącą stali się najeźdźcy mówiący po starofrancusku. Zastąpili oni warstwę posiadaczy ziemskich, ale społeczność wojowników pozostała bez zmian, zasilona wręcz przez zdeklasowanych możnowładców. To była klientela Layamona, tj. ludzie pasujący do opisywanego tu profilu, którym nie odpowiadały ostatnie dekady obcej władzy. Zapoczątkowany przezeń nurt pisania romansów w średniowiecznej angielszczyźnie, stał się pożywką dla powstającego wtedy rycerstwa, tworząc pomost między mentalnością omawianych tu sprzysiężonych wojowników a brytyjską kulturą rycerską.
Tekst stanowi manifest również za sprawą wykorzystanego języka: autor dokłada starań, aby pisać bez romańskich zapożyczeń i korzystać z rodzimych źródeł informacji. Zasięgnął nawet języka wśród ludu w północnej części kraju znajdującej się do niedawna pod zaborem skandynawskim (tzw. Danelaw), co można poznać po pewnych wykorzystanych motywów i charakterystyce językowej. Pisze zatem w sposób niebywale archaiczny. Interesujący dla językoznawców, ale już dla sobie współczesnych odbiorców wyraźnie historyzujący. W ten sposób udało mu się przemycić bezcenny dla nas fragment. Opisując dzieje Hengesta i Horsy zdobywających Anglię dla swojego ludu, autor wkłada im w usta… krótki wykład na temat pogańskiej religii. Utarte schematy średniowiecznej literatury mieszają się tu płynnie z wysoce organicznymi treściami, które mogą powiedzieć nam wiele o religii jeśli nie Anglosasów, to na pewno dworskich wojowników poprzedzających rycerzy.
Dlaczego powinniśmy ufać Layamonowi? Pytanie jest zasadne, zważywszy że jego państwo było w momencie pisania tekstu nominalnie chrześcijańskie, od jakichś 500 lat. Ostatni pogański władca został w Anglii zamordowany w 686 r., „Brut” powstał najprawdopodobniej przed 1200 r. Gdzie mogłyby się uchować przeżytki? – pytanie to demaskuje Czytelników małej wiary! Wpierw trzeba przyznać, że chrystianizacja wcale nie była skuteczna. Społeczności praktykujące więcej przeżytków od kościelnej ortodoksji, stanowiły na prowincji większość do czasów Reformacji. Standardowe przykłady „religii niskiej” wśród Anglosasów (np. ofiary przy drzewach i studniach, tańce ekstatyczne) poświadczone są jeszcze kilka lat przed powstaniem „Bruta”. Ponadto sięgał on do strefy osiedlenia skandynawskiego; należy pamiętać, że większość Skandynawii została formalnie (!) schrystianizowana ok. 50 lat przed napisaniem tego tekstu, nie wspominając o rzeczywistym nawracaniu bardzo rozproszonej populacji. Była to sprawa bardzo świeża i nawet jeśli poganie woleli się raczej nie wychylać, to wciąż istniał bogaty zasób osób dobrze pamiętających owe czasy. Sami mogli wychować się jako poganie, albo ich rodzice przeżyli tak całe życie. Musimy pamiętać, że bardzo cenione „Eddy” autorstwa Snorriego Sturlusona powstały jeszcze 20-40 lat po „Brucie”. Layamon tymczasem był wybitnie dociekliwy na gruncie językowym i wiadomo dziś, że korzystał również z nieznanych, znacznie starszych źródeł do pobierania zapożyczeń. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy było inaczej w dziedzinie samych informacji. Poniżej fragment w moim tłumaczeniu z uwagami:
„[Mówi Hengest:] Mamy dobrych bogów, których kochamy całą duszą,
wiążemy z nimi nadzieje i służymy im naszą potęgą.
Jest wielki Febus [dosł. Jaśniejący, grecki przydomek Apolla, tutaj „Księżyc”];
innym jest Saturn;
jest wielki Woden, który jest mocnym bogiem/bogiem na czele thingu;
jest wielki Jowisz, świadomy wszystkich rzeczy [wybitnie archaiczna formuła, znana jeszcze z Rygwedy];
jest wielki Merkuriusz, najwyższy z bogów nad nami;
jest wielki Apollin, który jest bogiem odważnym/wielkiej mocy;
jest wielki Terwagant, wysoki bóg naszego kraju.
Ponadto mamy jeszcze panią, która jest wielka i potężna,
wysoka jest i święta, kochają ją zbrojni towarzysze,
nazywa się Frea. Dobrze drużynników traktuje,
więc ją kochają zbrojni towarzysze.
Czcimy tych wszystkich bogów, którym służymy,
a za ich dobroć, nadaliśmy ich imiona dniom.
Woden zarządził najwyższe prawo w dniach przodków,
a ci cenili go nad własne życie. Był im władcą,
bardzo go czcili. Czwarty dzień tygodnia nazwali po nim,
dla jego [w oryginale podkreślone] chwały.
Thunarowi czwartek nadali,
ponieważ bardzo im pomagał;
Ich pani Frea, otrzymała od nich piątek;
Saturn sobotę;
Słońce niedzielę;
Księżyc poniedziałek;
Tid wtorek.
Tak powiedział Hengest, najpiękniejszy z rycerzy.”
Całość interpretuję jako legendę, słusznie tłumaczącą pochodzenie anglojęzycznych nazw dni tygodnia:
- Monday – dzień Księżyca;
- Tuesday – dzień Tiwa;
- Wednesday – dzień Wodana;
- Thursday – dzień Thunara;
- Friday – dzień Frijji;
- Saturday – dzień Saturna;
- Sunday – dzień Słońca.
Łatwo można wyróżnić stąd cztery imiona bogów germańskich, obok dwóch ciał niebieskich (autor nazwał je z grecka, aby pochwalić się erudycją) i jednego bóstwa obcego. Takie pochodzenie powinno być już dla Czytelników oczywiste, dlatego pochylimy się nad bardziej interesującymi fragmentami.
Zwraca uwagę dysproporcja między wylewnymi opisami Wodana i Frijji, porównując do skąpych wzmianek o pozostałych. Imię Tiwa dwukrotnie zapisano w sposób pokrętny, nie przypisując mu żadnych wyraźnych cech, co sugeruje że był już bóstwem naprawdę zapomnianym. Trzeba jednak zaznaczyć, że oba określenia mają już swoje osadzenie w dziejach. Anglosasi nie zapisywali imienia Tiwa w sposób ustandaryzowany, być może dlatego że nie miał za sobą silnego kultu, dlatego w tekstach możemy spotkać Tii, Tiga, Tue bądź Ty’a. „Tid” Layamona nie musi dziwić jako zniekształcenie. Natomiast Terwagant bądź Termagant zmieniający lekko brzmienie w zależności od zapisu? Zaproponowano aż 23 wyjaśnienia dla jego imienia, spośród których najbardziej przekonuje mnie nordycko-anglosaska zbitka „tyr magan” – dosłownie „Potężny Tiw”. Intrygująca jest tego samego pochodzenia propozycja „tyr magian” czyli „czarownik Tiw”, podobna do utożsamienia bogów z czarownikami na fibuli z Nordendorfu.
Za sprawą „Bruta” stał się on naczelnym „pogańskim bóstwem” w romansach rycerskich. Zazwyczaj wymieniano go w trójcy z Apollem i Mahometem jako członków „muzułmańskiej trójcy” (uznawano ich bowiem za pogan), jednak na ziemiach germańskich wiąże się z nim ciekawa zbieżność przeżytkowa. Wyraźnie został on zapamiętany jako militarny bóg przysiąg. „Guy of Warwick”, „Pieśń o Rolandzie”, Sowdone of Babylone” i opowieści kanterberyjskie Geoffreya Chaucera, zawierają w sobie niesplagiatowany motyw przysięgi składanej przez poganina wobec boga Terwaganta, najczęściej przez wojowników i dowódców przed działaniem zbrojnym.. Są one traktowane najzupełniej poważnie, będąc jedynym stałym elementem w przedstawieniu tego po dwakroć zapomnianego bóstwa. Można stąd wysnuć tezę, że odbiorcy tych dzieł i ich środowisko, zachowali w XIII w. mętne wspomnienie Tiwa, który rzeczywiście był bogiem przysiąg, szczególnie w charakterze zbrojnym. Bardzo możliwe, że jest to wspomnienie zawleczone przez Skandynawów, chociaż lingwistyka kazałaby tu dopatrywać się przynajmniej kooperacji ze strony Anglosasów.
Dużo więcej tuszu przelał Layamon na temat Frijji, której pozycję jako „bogini rycerzy” rozpatrzymy wspólnie w drugiej części tekstu.

Rycerz Łabędzia, ilustracja baśni, Oksford, XV w.