Synkretyzm chrześcijańsko-pogański w „Heliandzie” cz. 2

Przybito go własną włócznią do Drzewa Światów, wyobrażanego jako jesion rosnący na szczycie niebiańskiej góry. Trwał tam dziewięć dni i dziewięć nocy, samotny, poszcząc, cierpiąc w agonii między życiem a śmiercią. Wreszcie znalazł się na krawędzi umierania, skąd uzyskał dostęp do wiedzy okupionej przedtem krwią – pochwycił alfabet (runiczny). Następnie zsunął się z drzewa, aby oddać to narzędzie ludzkości. Doświadczenie to uczyniło go mądrzejszym, otworzyło przed nim nowe drogi w znajomości magii.

Chociaż zakończenie jest inne, to z łatwością można wyszczególnić część wspólną pomiędzy mitem o Zmartwychwstaniu i ofiarą Wodana.

Synkretyzm chrześcijańsko-pogański w „Heliandzie” cz. 1

„Heliand” bywa nazywany przez popularyzatorów „Ewangelią wg. Jezusa Wikinga”. To określenie sporo nad wyrost, ponieważ dzieło powstało w języku starosaskim, jednym z dalekich przodków dzisiejszego Niemieckiego (zaś wikingowie byli bandytami z kultur północnogermańskich). Trudno też nazwać go ewangelią, ponieważ nie napisał go żaden ewangelista, tj. domniemany świadek życia Jezusa. Powstał jako wysiłek zbiorowy przynajmniej 3-4 osób: saskiego niepiśmiennego pieśniarza, również niepiśmiennej kobiety saskiej (być może zakonnicy), spisującego ich twórczość mnicha i uczonego odpowiedzialnego za patronat naukowy. Jak widać, nikt z nich nie był nawet łupieżcą śródlądowym, a co dopiero wikingiem działającym na wodzie. Mimo to powołałem się na tytuł niniejszego podrozdziału, ponieważ dość trafnie oddaje charakter utworu.