Diabeł w wierzeniach Germanów i Słowian. Cz. 1.

Rzeźba Diabła z portalu kościoła w Gorlingbo, Gotlandia, Szwecja, XIV w.

Modernistyczne spojrzenia na chrystianizację Europy rozpościerają się na spektrum: od wizji awansu cywilizacyjnego, przez historię pragmatycznych decyzji politycznych i prób sił między władcami, po koszmar kulturowego ludobójstwa, jako zagłady przedchrześcijańskich form religijności. Mają one szeroko dyskutowane atuty i przywary, na które szkoda mi dziś strzępić języka. Zamiast tego rozpoczniemy wywód od wskazania miejsca, gdzie wszystkie dopuszczają się zaniedbań (nie zawsze, ale nazbyt często i podejrzanie celowo). Pozwala to wyjaśnić, a posteriori, ziejące dziury oraz fikołki logiczne, stale obecne w przedstawianych narracjach. Kompletnie pomijany jest bowiem świat ponadzmysłowy. Uprzedzając krytyków, uczony wcale nie musi być teistą, żeby skutecznie opisywać rzeczy nadprzyrodzone. Z historycznego punktu widzenia, należy jedynie przyjąć stosowne założenia wstępne.

Myśląc o świecie przednowoczesnym, byłaby to niemal uniwersalna przynależność do praktyk religijnych i szczera wiara w ich praktyczne zastosowanie. Wszystko co wiemy na temat społeczności tradycyjnych, wskazuje że traktują swoją religię wysoce poważnie. Niemalże nikomu, poza garstką nieżyciowych filozofów, nie przychodziło do głowy traktowanie bogów jako „metafor” czy „archetypów”, zaś opowieści o nich jako „wyjaśniania rzeczywistości” – dla ówczesnych ludzi były to historie równie rzeczywiste, co wydarzenia polityczne w horyzoncie państw i księstw. Dla przykładu, starożytny Grek nie traktował mitu o Arachne jako fantazyjnej opowiastki tłumaczącej istnienie pająków. Była to dla niego raczej przestroga, argumentująca dlaczego powinien przynajmniej raz do roku nasycić Atenę krwią swojej trzody! Bogini była równie potężna co kapryśna; Grecy mogli przypomnieć to sobie za każdym razem, kiedy widzieli na ścianie pająka. Dodając do tej niezachwianej wiary fakt istnienia pewnych zjawisk, zbieżnych ze światopoglądem religijnym, a nadal niewyjaśnionych przez naukę – otrzymujemy świat bardzo różny od współczesnego. Dopiero mając to na uwadze, możemy wczuć się w mentalność człowieka z cywilizacji nie-nowoczesnej i nie-miejskiej, co w dalszej perspektywie otwiera przed nami całkiem nowe perspektywy badawcze. Jest to klucz m.in. do wyjaśnienia procesów w historii religii, które modernistyczna historiografia zbywa lub wyjaśnia w sposób co najmniej niesatysfakcjonujący. Jak nietrudno domyślić się po tytule tego tekstu, należy zaliczyć w ten poczet demonizację.

Misjonarze udający się w pogańskie kraje, mieli przed sobą niebywale trudne zadanie. W większości przypadków, musieli narzucić nieprzyjaznej populacji rozbudowany system wierzeń, który był dla nich nowy, obcy i przede wszystkim niewygodny (monogamia, centralizacja, restrykcje żywieniowe etc.). Co więcej, wisiała nad nimi cicha, lecz przerażająca świadomość, że obie strony konfliktu mogą być… równoprawne! Tylko ślepy i głuchy misjonarz mógł nie zauważyć, że pogańscy czarodzieje, czynili cuda nie gorsze od żyjących świętych; zaklęte artefakty działały bez mała jak relikwie; szamani doznawali widzeń, jak asceci; magiczne śpiewy wieszczek leczyły lub szkodziły, analogicznie do tych zakonnych. Z religijnego punktu widzenia, trudno wypierać naoczne dowody tych zjawisk (i wciąż zachodzę w głowę, że współcześni nam ludzie są do tego zdolni!). Tymczasem z całkiem świeckiego, można śmiało podsumować „wszystkie te zjawiska nie istniały i nie działały w takim samym stopniu”. Dla pogan nie stanowiło to najmniejszego kłopotu; chętnie dodawali do swoich panteonów Jezusa, Maryję czy silnych świętych, podobnie jak przedtem brali bóstwa od innych ludów. Natomiast z punktu widzenia misjonarza powodowało to silny dysonans poznawczy, który należało czymś zagłuszyć. Często ustępował przed racjonalną wyższością synkretyzmu i pozwalał swojej trzodzie czcić te same byty co dawniej. Powierzchowna zmiana okrycia wydaje się nam dzisiaj śmieszna i oczywista (Demeter czczona jako św. Demetra, Bachus jako św. Bachus, bogini Brygida jako św. Brygida, itp., przykładów jest na pęczki), ale w dawnym krajobrazie duchowym była konieczna do dalszego funkcjonowania kultów, które funkcjonowały niewzruszone, nawet zachowując te same posągi i doły ofiarne, co przedtem. Jeśli misjonarz nie mógł tego przełknąć, alternatywną drogą była demonizacja. Skoro ewidentnie wrodzy mu czarownicy mają moce, a obce bóstwa czynią cuda, niechybnie musiała to być robota Szatana. W ten sposób, równolegle do utożsamienia na linii bóstwo-święty, przebiegało przyjmowanie przez Diabła cech starych bogów. Dlaczego „lud wiejski a prostaczy” się na to godził, skoro tak bardzo sympatyzował z pogaństwem? Można powiedzieć, że w swojej masie, ograł Kościół iście diabelskim sprytem.

Diabeł ludowy to zwyczajnie inna postać. Różni się diametralnie od diabła klerykalnego, znanego z mitologii abrahamistycznej (chrześcijańskiej, żydowskiej, muzułmańskiej, etc.) i pełnił zgoła odmienną rolę w życiu obrzędowym Germanów i Słowian. Nie postrzegano go jako zaciekłego Wroga Ludzkości, chociaż bywał dla niej groźny z racji swojej wybuchowej siły i nieludzkiej domeny panowania. Mógł być dla nas pomocny, ale co najważniejsze, był niezastąpiony w pełnieniu swoich specyficznych funkcji w świecie duchów. Z tego powodu nawet na kanwie późniejszego synkretyzmu, nie jest to postać tożsama z Lucyferem czy Szatanem – jego porównywano raczej do Żmija, być może Lokiego – ale swoisty zlepek, łączący w sobie schedę po przynajmniej czterech bóstwach. Rozplątanie tej diabelskiej łamigłówki będzie tematem niniejszego tekstu, dla którego jak sądzę, ów meandrujący wstęp był wystarczającą podbudową teoretyczną.

Figura Diabła, Kościół św. Marii w Thirsk, Wielka Brytania, początek XV w.

Speak of the devil

Wstęp do omówienia roli Diabła w wierzeniach germańskich, napisał się w zasadzie sam. Średniowieczna literatura staronordycka, powstała już po chrystianizacji tego obszaru, obfituje we wzmianki opisujące Wodana [skand. Odyna] jako Diabła. Występuje on do pewnego stopnia w swojej klasycznej, mitologicznej roli, jako sprawca swar i krwawych zatargów między ludźmi. Chrześcijańscy autorzy podkreślali ten aspekt, aby obrzydzić obalonego Króla Bogów wśród czytelników. Był zatem strasznym, mrocznym bóstwem, jakie wszyscy znamy i kochamy. Nie odmówiono mu jednak cząstki dawnej pozycji: konsekwentnie przedstawia się go jako niezależnego od Szatana, głównego demona Skandynawii, herolda Antychrysta dla tej części świata. Odwiedzał długo dwory i domostwa, agitując przeciwko przyjęciu chrześcijaństwa. Z punktu widzenia ówczesnego czytelnika, jest to całkiem naturalne zagranie. Wodan jest wszakże głównym beneficjentem rodzimej religii germańskiej, którą chciałby zachować. Oznacza to, że mimo bardzo negatywnego opisania tegoż „diabła”, nie wychodzi on poza swoją starogermańską domenę. Należałoby to raczej potraktować jako stan pośredni, wpół kroku między wymazywaniem dawnego boga z powszechnej świadomości, a przydawaniem jego cech Diabłu sensu stricte.

Nie tylko cechy, ale też imiona ludowego diabła, formowały się na żyznym podglebiu demonizowanej postaci Wodana. Znakomitym przykładem są tutaj Anglosasi, podtrzymujący jeszcze do niedawna wysoce archaiczne formuły wypowiadania się o tej postaci. Pozwolę sobie wymienić garść najistotniejszych, tj. posiadających starożytną etymologię:

  • Grim [dawniej popularne imię Wodana, oznaczające „zakapturzonego/kaptur” lub „zamaskowanego/maskę”];
  • Stary Scratch [od pragermańskiego „scrattuz” oznaczającego kogoś wysuszonego i pomarszczonego, później rodzaj ducha o takiej charakterystyce, stąd nasz „skrzat”];
  • Stary Shuck [ze staroangielskiego „scucca”, czyli dosł. „przerażacz”];
  • Stary Nick [istnieją trzy proponowane etymologie: od imienia Wodana „(H)nickar” czyli „obaliciel”, jako skrót od imienia Świętego Mikołaja, lub też od starogermańskiego ducha wodnego, znanego jako „nikwus”];
  • Nuckelavee [jw., chociaż z czasem nazwa ta zaczęła opisywać całkiem inne, przerażająco demoniczne stworzenie w folklorze Orkadów];
  • Stary Eryk [od skand. Aginrikr, „przerażający wódz” – wiarygodnie można to rekonstruować jako epitet Wodana];
  • Stary Clootie [dosł. „rozszczepiony”, ale nazwa istotna jest w kontekście „Clootie’s Croft”, czyli uświęconej pod rytuały części pola, której dawny szkocki rolnik nie mógł orać pod ciężarem klątwy];
  • Stary Rogacz [ponieważ ludowy diabeł we wczesnym germańskim folklorze w ogóle nie ma rogów, może to być odwołanie do rogatych hełmów, jakie nosił Wodan w sztuce sakralnej];
  • Stary Mischanter [tj. „stary przeklinacz” był wprost określeniem na złego czarownika].

Powyższe imiona, kryją w sobie ślady po pewnym kompleksie wierzeń na temat Diabła. Przejął on część atrybutów Wodana w sposób bezpośredni. Wędrował po świecie jako zamaskowany lub zakapturzony nieznajomy. Niemal uniwersalnie przezywa się go „starym” i faktycznie, według podań zachodniogermańskich jego wizualnym wyróżnikiem była długa broda, potencjalnie siwa.  Intryguje też powszechne w Brytanii zostawianie dla niego dedykowanej części pola, której bynajmniej nie postrzegano jako przeklętego uroczyska, tylko powracano tam na odświętne okazje (np. palono ognie podczas przesilenia letniego). Ekstremalnie rzadko, na ziemiach niemieckich i angielskich, nazywano go też „wisielcem”. Nie istnieje żadna narracja ani związek frazeologiczny, który wyjaśniałby pochodzenie takiego określenia, wyjąwszy mit o Wodanie wieszającym się na Drzewie Światów.

Druga grupa atrybutów przeszła doń pośrednio. Skandynawia, Brytania i Niemcy znają Grima lub Shucka jako diabła ukazującego się w formie czarnego psa. Ukazuje się on w miejscach, gdzie dawniej składano ofiary ze zwierząt, nieprzypadkowo głównie psów (dzisiaj stoją tam najczęściej kościoły lub cmentarze, stąd zbitka słowna „Kościelny/Cmentarny Grim”). Można go poznać po tym, że ma tylko jedno oko, które jednak jarzy się przenikliwie w ciemnościach. Jednooki miał być również Clootie, wyobrażany jako dżentelmen o arystokratycznej aparycji, poruszający się konno po bezdrożach. Zwraca uwagę też mówiąca głowa, którą Diabeł w Anglii, Szkocji, Niderlandach i północnych Niemczech, miewał przytroczoną do siodła. Pojawienie się go w jakiejkolwiek formie było zwiastunem śmierci, gdyż przychodził zabierać dusze zmarłych… niezależnie od tego, jacy byli grzeszni. Dobrych ludzi miał odprowadzać do Nieba, złych siłą ściągać do Piekła. Jako taki, strzegł przestrzeni granicznych między życiem a śmiercią, takich jak studnie, rozdroża, przydrożne mogiły. Na późnym etapie ewolucji baśni, często zastępowano jego postać Śmiercią. Nawiasem mówiąc, utrudniał też rytuały, których celem było przekroczenie Zasłony (np. skandynawskiego Arsgangu). Dla przebłagania go, składano ofiary z palonych ziół: ruty, rozmarynu i liści laurowych. Co ciekawe, bardzo podobny lub identyczny zestaw palono w Anglii i Szwecji co roku, podczas uroczystości jeulowych (przesilenia zimowego). Nikt jednak nie wiązał go w źródłach pisanych z „kultem diabła”.

Ostatnia część to przesłanki, które możemy wydedukować na podstawie dostępnych nam informacji. Słowa takie jak scucca czy scrattuz, faktycznie oznaczały w swojej pragermańskiej formie różne rodzaje duchów, niezwiązanych chyba z Wodanem. Jednakże języki mają to do siebie, że plączą się z czasem, a oryginalne znaczenia zostają wypaczone w kierunku bieżących potrzeb. Badacze zagadnienia wskazują, że na etapie wykorzystania jako imion Diabła (zazwyczaj XVI w.), nikt nie trzymał się już ich dokładnej definicji. Zamiast tego, bywały używane do określania czarnoksiężników. Biorąc to w sumie z „Mischanterem” możemy dojść do wniosku, że nawet na tle językowym był on wiązany z magią. Jak powszechnie wiadomo, na terenach Europy i Ameryki Północnej, powszechnie uważano go za patrona i nauczyciela czarowników. Na ekstatycznych rytuałach ku jego czci, mieli uzyskiwać swoje moce, zaprzedawać mu swoje dusze, oraz regularnie wybywać na straszliwe sabaty z Dzikim Gonem. Starczy w tym miejscu dodać, że tenże Diabeł popularnie był sytuowany jako przywódca widmowej procesji, jako druga najpopularniejsza figura po (ujętych zbiorczo) imionach Wodana. Jeśli natomiast sięgniemy po identyfikację, nie spekulując na temat pochodzenia, to Diabeł wygrałby z wszelką konkurencją przy miażdżącej przewadze. To rzecz jasna tylko kolejny z licznych pomostów między wierzeniami nt. Diabła, a przedchrześcijańską tradycją wodaniczną. Tajemniczy „nikwus” tymczasem w swoich regionalnych wariantach Neck, Nack, Nix – był w tych czasach wykorzystywany jako „faux-ludowe” określenie Posejdona lub Neptuna. To również nie było przypadkowe.

Kuferek Davy’ego Jonesa, Willian Lionel Wyllie, 1890 r.

W istocie, strefą wpływów Starego Nicka było morze, miejsce gdzie Wodan pojawiał się tylko z rzadka. Trzon wierzeń euroatlantyckich marynarzy powstawał na Morzu Północnym, konkretniej poprzez na linii geograficznej Brytania-Niderlandy-Niemcy-Dania-Norwegia. Stamtąd na rozprzestrzenił się (oczywiście w różnym natężeniu) po całym świecie, za pośrednictwem wywodzących się z tego obszaru imperiów kolonialnych. Na statki zaciągali się Europejczycy z gminu, warstwy najbardziej płodnej w treści folklorystyczne. Dzięki tak sprzyjającym okolicznościom społecznym, ich wierzenia zachowały wiele pogańskiego charakteru. Znaczna część jest germańska… choć przy badaniu morskich opowieści nigdy nie wolno zapominać, że mamy do czynienia z ludnością w ciągłym ruchu.

Stary Nick był jednym z dwóch dominujących imion morskiego diabła, uznawanym za „demoniczny aspekt” św. Mikołaja (jako patrona żeglarzy, chociaż warto zauważyć, że jako przyjaciel dzieci i świąteczny darczyńca, również towarzyszyło mu diabelskie alter ego w postaci niesławnego Krampusa). Drugim był Davy Jones, który pełnił taką rolę wobec celtyckiego św. Dawida. Nie był on postacią negatywną, prędzej wyrazem granicznego charakteru wody. Jego widmowy okręt, Latający Holender – nazwa pochodząca skądinąd od narodu, który rozpowszechnił opowieść po świecie – przewoził dusze osób zmarłych na morzu w zaświaty. Działał on analogicznie do Dzikiego Gonu w powietrzu. Też miał nieumarłą załogę, chętną wciągnąć w swoje szeregi nieostrożnych ludzi, zaś przyglądanie się czyniło obserwatora szalonym.

Zebrane przez Diabła dusze marynarzy mogły trafić do dwojakich zaświatów. Większość kończyła swoje przygody w „kuferku Davy’ego Jonesa” co było eufemizmem na podziemny świat pod dnem morza. Wyobrażany jako wielka jaskinia, wypełniona wrakami okrętów i zatopionymi skarbami; niepotrzebnymi o tyle, że nikt nie wracał stamtąd żywcem. Dla wybranych Stary przeznaczał jednak lepszy los. Długo zasłużeni marynarze po śmierci na morzu, byli zabierani do domu Nicka w Fiddler’s Green [dosł. Zieleni Skrzypka]. Miała to być podwodna kraina, przypominająca wielką tawernę, położoną w otoczeniu beztroskiej zieleni. Tam Diabeł polewa marynarzom rum z zaczarowanego kotła, który sam się napełnia. Rezyduje tam w wolnych chwilach ze swoją żoną, Matką Carey [jej imię to bastardyzacja Mater Cara, epitetu Matki Boskiej]. Ich piękne córki posługują przy stole nagrodzonym, zaś żona przemienia chętnych zmarłych w ptaki: mewy, albatrosy, petrele, etc. Pod tą postacią wypuszcza ich z powrotem na świat, co obficie wykorzystują, aby ostrzegać żywych przed zagrożeniami w żegludze (głównie sztormami). Ptasie dusze traktuje jak swoją trzodę, stąd mówi się na nie „gęsi Matki Carey”. Zabicie takiego zwierzęcia ściąga na delikwenta śmierć w bezlitosnych wodach. Posługuje się w tym celu czarodziejskimi śpiewami, przez które wielu postanowiło wskoczyć w toń i zatonąć tam na dobre. Aby ją przebłagać, marynarze ofiarowali dym z cygar i wrzucali je płonące do wody. Zaprawieni Czytelnicy dostrzegają już zapewne, że jej postać także ma charakter przeżytkowy, niosący w sobie pewne echa Friji, żony Wodana. Przekazy na jej temat wspominają zdawkowo o przędzy, sprowadzaniu śniegu, przywołanych już gęsiach i nazywają ją tajemniczo „Matką Czarownic”. Nie zachowała się jednak żadna narracja, gdzie cechy te mogłyby wybrzmieć, dlatego należałoby je uznać za mocno przykurzone relikty pogaństwa.

Już w literaturze staroangielskiej zauważano, że Diabeł wiele ma wspólnego z Merkurym, którego ludzie pióra uznali za odpowiednik swojskiego Wodana. Anglosasi z wdzięcznością powtarzali opowieści o tym, jakoby Stary Grim był stwórcą grzesznych przyjemności tego świata: alkoholu, tańca (rozumianego jako znacznie bardziej seksualna czynność, niż znamy ją dzisiaj), a przede wszystkim hazardu. Miał być obecny przy każdej grze w kości, co niosło za sobą określony zestaw tabu, których należało przestrzegać, aby nie urazić gościa z Zaświatów. Dobrze traktowany, sprzyjał wesołości, szczególnie dla „ludzi luźnych” w rodzaju przestępców, szulerów czy muzyków. Tym ostatnim miał przynosić inspirację, oczywiście dopóki nie postanowili grać muzyki na chwałę Kościoła. Być może dlatego szczególnie polubili go marynarze – nie wspominając nawet o piratach. M.in. za ich pośrednictwem trafił Rogacz do kolonii amerykańskich, gdzie po dziś dzień cieszy się sławą w tych aspektach. Szczególnie w przestrzeniach germańskiego osiedlenia żywe jest wspomnienie o diable jako czarnym psie, całkiem przyjaznym wobec ludzkości. Pojawia się jako jeździec, ale też jako pirat, niosąc przy pasie uciętą głowę. Wśród Niemców kanadyjskich, płynie też na czele Dzikiego Gonu… w swoim drewnianym kanoe!

Testamentem dla jego dobrego imienia, ale już w zupełnie innym aspekcie, może być toponimia. Brytania i jej kolonie usiane są mnóstwem „diabelskich kanionów” czy „diablich jezior” za których stworzenie ludzie mogli być wdzięczni wobec Clootiego. Cuda natury nieożywionej były tak imponujące, że nie mogła ich stworzyć ręka śmiertelnika, dlatego przypisywano je inwencji kogoś wyższego. Co ciekawe, najbardziej archaiczne nazwy nie odnosiły się do uformowania krajobrazu, ale do pradawnej architektury. Grim’s Wong, Grymesbrig, Grimesdik czy Grimeshill to angielskie nazwy, odwołujące się odpowiednio do polany wykarczowanej pod uprawę przez Celtów, wczesnośredniowiecznego mostu, rzymskiego rowu melioracyjnego, oraz prehistorycznego kopca grzebalnego. Były to konstrukcje zaawansowane i wystarczająco długowieczne, aby tamtejsi Germanie uznawali je za stworzone przez czarta. Niemcy, Germanie Alpejscy i Skandynawowie również znają niejedną opowieść o tym, jak za pomocą diabelską zbudowane zostały megality, mury, młyny czy kościoły! Był więc Grim wybitnym architektem, która to cecha nie jest obecna w jego judeo-chrześcijańskim wizerunku, natomiast pojawia się dopiero przy chrystianizacji Barbaricum. Jak przekonamy się w następnej części tekstu, nie jest to zjawisko wyłącznie germańskie, a jednak mocno ekskluzywne dla dzielonej przez nas części świata. Nawiasem mówiąc, istnieje też alternatywne wyjaśnienie, przypisujące genezę tych rzeczy starogermańskim Etunom (złym duchom, później przedstawionym jako olbrzymy); synkretyzowano je z pomniejszymi demonami, niezbyt mądrymi potworami o nadludzkiej sile. Niewykluczone zatem, że to im zawdzięczamy przynajmniej część infernalnego krajobrazu.

Diabeł jako poeta w towarzystwie niedźwiedzia i kozła, kolumna w opactwie Maria Laach z końca XI w.

Kogo bije Diabeł?

Zdążyłem już zapowiedzieć, że Wodan nie będzie jedynym bohaterem tekstu. I faktycznie, głębsza analiza opowieści diabelskich wskazuje na niejednorodną genezę tej postaci. Obok archetypicznego „mądrego starca” pojawia się też „piekielny osiłek”. Można go poznać po wielkim wzroście, dużym brzuchu, oraz płomiennie rudej brodzie. Dla zabawy rzuca z nieba wielkimi głazami (jak wyjaśniano impet z którym meteory uderzają w ziemię) i wywołuje burze, jeżdżąc po niebie swoim rydwanem. Najpopularniejszy w strefie niemiecko-alpejskiej, zdaje się wywodzić wprost od mojego niebiańskiego patrona, boga Thunara.

W niderlandzkim i niemieckim folklorze, prawdziwa postać Diabła to kula piorunów tak jasnych, że wręcz oślepiających. Opisy te są zbieżne z odkrytymi później piorunami kulistymi, ale nie tylko. Towarzyszą mu płomienie, dosłownie niebieskie, gdyż w tamtejszej wizji świata jest to najgorętszy rodzaj oczyszczającego (!) ognia. Broda oraz włosy miały jarzyć się tak samo, obrazując jego wielką moc sprawczą, która w wyobraźni ludowej wcale nie ustępowała Bogu Abrahama. Okresowe wybuchy jego siły miały spadać, najczęściej na drzewa. Roślina rozpłatana lub nadpalona piorunem, była uznawana za świętą. Nie wolno było jej naruszać, zaś w jej otoczeniu należało zachować powagę i dobre obyczaje. W przeciwnym razie Diabeł karał sprzeniewierców. Obserwował też ich postępowanie za pośrednictwem kóz, które jakoby sam stworzył. Po ubiciu, trzeba było je zawsze zręcznie oprawiać, tak aby dla Diabła pozostały kości z nóg zwierzęcia. To mocne, zauważone już przez Jakuba Grimma odwołanie do opowieści o kozłach Thunara, które ten miał objadać z mięsa, a potem wskrzeszać szkielety swoją ożywczą mocą; kiedy ktoś wyssał szpik z jednej kości, od tego momentu kozioł kulał. Dla porównania, Stary Grim stworzył wilki, które są jego oczami i uszami w świecie. Swoją potęgą mógł kształtować wielkie formacje skalne, kaniony czy rozpadliny, co zapewniłoby nam kolejnego kandydata na ich stwórcę; nie sposób zaprzeczyć, że w narracjach skandynawskich za kształtowanie terenu odpowiadał Thunar, dość płynnie zastąpiony potem przez diabła-osiłka.

To oblicze Diabła nazywano, wymownie, Hamar [dosł. Młot]. Lud upodobał je sobie w miejscach, gdzie uznawano grzmoty za uderzenia młota, którym Diabeł miał walić w chmury. Niekiedy uznawano to też za odgłosy walki z aniołami lub Archaniołem Michałem we własnej osobie. Błyskawice z kolei, były strzałami z łuku, jakie kierował w swoich oponentów. Z tego względu miewał też rzadsze nom de guerre odnoszące się do roli atmosferycznej: Niepogoda, Sztorm lub Grad. Pioruny zwano też „palcami diabła”, szczególnie w momencie, kiedy… bił nimi swoją matkę? Zszokowanych uspokajam, tłumaczę i objaśniam. Diabeł-Młot faktycznie „bił matkę”, ale było to idiomatycznym określeniem na pioruny uderzające w ziemię. Ponieważ Erda, personifikacja naszej planety, miała być matką Thunara, to „jego palce” spadające na nią od czasu do czasu z dużym impetem, dawna wyobraźnia zinterpretowała jako bicie. Jednakże nie było to zjawisko negatywne; wierzono że w ten sposób gleba odzyskuje płodność i odradzają się w niej zasoby naturalne.

Diabeł-Sztorm otaczał się sporą gromadką kobiet. Oprócz starej matki (nazywanej też babką lub teściową; wiadomo o niej tyle, że miała być pogodną starszą panią) miał też żonę. Ta zaś, była jego kompletnym przeciwieństwem. Diabeł był cholerykiem, skłonnym do gniewu i ładowania się w bójki, podczas gdy jego małżonka to oaza spokoju, tonująca zapędy męża. Najstarsze porzekadła chłopskie w całej Germanii, od Ameryki Północnej po osadników w Czechach i Rosji, wspominały historię ich miłości oraz życia rodzinnego w zaskakująco pozytywnych barwach. Kiedy na niebie było równocześnie słońce i burza, wtedy Diabeł:

  • Tańczył ze swoją żoną;
  • Całował swoją żonę;
  • Miał ślub lub wesele;
  • Wyprawiał swojej żonie bal;
  • Piekł z żoną naleśniki;
  • Dawał posag swojej córce.

Bo i właśnie, diabelskie małżeństwo miało też córkę. Ta wdała się zdecydowanie w matkę, gdyż była równie piękna, co łagodna. Później powiedzenie o „biciu matki” rozmyło się semantycznie, stąd powstała mnogość wariacji, gdzie Diabeł „bije żonę”, „żeni się z córką” lub nawet strzela do nich (zamiast do Michała Archanioła). Zarówno argument ze starszeństwa źródeł, jak i ewolucji językowej wskazuje, że było to późniejsze przekształcenie. Wynikało, jak sądzę, ze zmieszania obrazu Diabła-Młota z realnie złym Szatanem, oraz stałej agitacji kleru, przedstawiającej go w możliwie najgorszym świetle. Umknęła jej chyba tylko jedna opowieść, powtarzana na obszarze szwedzko-niderlandzkiej kolonizacji w Pine Barrens (New Jersey). Tam żonę Diabła widywano w jego towarzystwie, nad brzegiem morza lub jeziora, pod postacią przepięknej dziewczyny o długich, złotych włosach. Historia jest tak stara, że nie zachowała się żadna struktura narracyjna (różni bajkopisarze w XIX i XX w. usiłowali zapełnić tę lukę swoimi fantazjami), a jedynie ów obraz wyrwany z kontekstu. Sądzę jednak, że w kontekście zgromadzonych tu materiałów i naszych wierzeń, identyfikacja tej pary nie sprawi Czytelnikom trudności.

W baśniach ludów germańskich, wszystkie wymienione kobiety pomagają maluczkim umknąć przed wybuchowym gniewem ojca rodziny, litując się nad ich losem. Sam Sztorm też nie był specjalnie srogi i większość opowieści na jego temat, ostatecznie sytuuje go jako ofiarę. Schemat jest następujący. Diabeł to wyglądający na ubogiego (frazeologicznie „poor devil”) osiłek, który zostaje pochlebstwem lub wyzwaniem wplątany w wykonanie nieludzkiego zadania, najczęściej w postawienie jakiejś budowli. Kiedy przychodzi pora do uzyskania nagrody, sprytny protagonista jest zdolny wykiwać brutala, który później pomstuje na niebie, miotając piorunami. Okazjonalnie jest też stronnikiem prostych ludzi, udziela im wsparcia przy mierzeniu się z niesprawiedliwą szlachtą, księżmi, generalnie rzecz ujmując, elitami społecznymi.

Podsumowując, ludowy diabeł germański to figura mityczna, zawierająca w sobie przynajmniej dwa mocno odmienne kompleksy przeżytkowe. Pierwszy odnosi się do Wodana, drugi do Thunara. Niekiedy trudno je rozgraniczyć w plątaninie ogólnej demonologii, vide. kwestia formowania krajobrazu oraz „architektury cyklopowej”. Być może dalsza analiza pozwoliłaby znaleźć w nim jeszcze poboczne aspekty, takie jak pogłos Nertha, boga mórz. Póki co byłem zmuszony jednak przyjąć koncepcje „morskiego Wodana” odziedziczone jeszcze po badaniach Grimma, aby nie napoczynać obszernej dygresji i zachować tekst w przewidzianych ramach. Mimo pewnych kłopotów, uzyskane zbiory uznaję za wyraziste i mocno rozdzielne, co pozwoliło nie tylko gładko oddzielić interesującego nas Diabła od przeraźliwego Szatana (dawna angielszczyzna używała na ich określenie oddzielnych słów, deofol i satanas), ale też dwie przeżytkowe formy od siebie nawzajem. Optymistycznie traktując uzyskane informacje, moglibyśmy poświadczyć pewne aspekty ww. bóstw na terytoriach poza Skandynawią, a co za tym idzie, zwiększyć ich obecność w naszym horyzoncie mitycznym.

Ale to nadal nie wszystko! Jak Diabeł tkwi w szczegółach, tak prawdziwy potencjał wierzeń na jego temat ukaże się nam dopiero w świetle przekazów słowiańskich. Nad tym zaś pochylimy się dopiero w drugiej części artykułu.